Alejandro González Iñárritu / USA, Tajwan, Hongkong / 2015
Krew musi się polać
Powróciłem do „Zjawy” już po raz trzeci. Najbardziej pociąga mnie w tym filmie samotna konfrontacja mężczyzny z potęgą groźnej natury. W dzieciństwie fascynację takimi zmaganiami zaszczepił mi swoimi książkami Jack London. „Zjawa” to film, który łączy w sobie surowe piękno przyrody z epicką historią heroicznej walki o przetrwanie. Jest mocną, męską opowieścią o koniecznej i nieodwołalnej zemście. Alejandro González Iñárritu, znany z takich dzieł jak Birdman czy Babel, tworzy obraz, który zapiera dech zarówno wizualnie, jak i emocjonalnie. Zaskakuje sytuacjami nieznanymi nam wcześniej.
Oparty częściowo na prawdziwej historii trapera Hugh Glassa, jest pokazem siły ludzkiej woli w obliczu okrucieństwa. Pokazem walki, przede wszystkim z samym sobą, w zderzeniu z potęgą natury. I z takim człowiekiem jak chciwy i prymitywny traper o zwierzęcych instynktach John Fitzgerald, którego gra Tom Hardy. Walki w dzikim świecie, w którym przetrwać mogą tylko najsilniejsi i najsprytniejsi. Wskazaniem, że trzeba się zjawić, powrócić, aby dokonać zemsty, nawet jeśli to wydaje się niemożliwe.
Największym atutem „Zjawy” jest jej wciągająca, niemal hipnotyczna warstwa wizualna. Operator Emmanuel Lubezki stworzył zdjęcia, które bardziej przypominają malarstwo niż kino – kręcone wyłącznie przy naturalnym świetle, oszałamiają. Dzika, majestatyczna przyroda nie jest tu tłem, lecz niemal osobnym bohaterem – piękna, ale też okrutna i obojętna wobec ludzkiego cierpienia. Leonardo DiCaprio w roli Hugh Glassa stworzył postać, której kreacja była wielkim fizycznym i psychicznym wyzwaniem aktorskim. W sposób niezwykle poruszający pokazał cierpienie oraz determinację bohatera w ekstremalnych warunkach. Ta rola przyniosła mu Oscara – zasłużenie, bo jego występ to mistrzostwo w przekazywaniu skrajnych emocji bez słów. Chociaż w tym filmie DiCaprio wypowiada ich naprawdę niewiele, to nie można od niego oderwać wzroku a wszystko zagrane jest niesamowicie realistycznie. (W jednej z kręconych scen DiCaprio podobno rzeczywiście zjadł surową rybę, rozrywając ją zębami.)
„Zjawa” to nie tylko film o zemście. To opowieść o przetrwaniu, o relacji człowieka z naturą, ale też o granicach człowieczeństwa. W tle pojawia się także wątek kolonializmu i losu rdzennych mieszkańców Ameryki. Dzikich Indian dokonujących makabrycznej rzezi traperów, aby zrabować im skóry upolowanych zwierząt, oraz okrutnych traperów dokonujących rzezi Indian by zaspokoić swoje najniższe instynkty. Iñárritu zadaje pytania o sens cierpienia i siłę ducha w obliczu śmierci. Czy zemsta jest konieczna? Czy wykazanie nadludzkiej siły w konfrontacji z naturą, żeby zemścić się na człowieku, który strasznie zawinił, jest dowodem własnego człowieczeństwa?
Czy tylko bycia silniejszym zwierzęciem?
„Zjawa” dotyka ciemnej stroniy ludzkiej natury. Iñárritu obnaża w filmie pierwotne instynkty człowieka, które w sytuacjach granicznych przejmują władzę nad rozumem. W świecie, w którym przetrwanie wymaga okrucieństwa, człowiek może stać się bestią. Glass, dramatycznie poraniony przez niedźwiedzia, zostawiony na pewną śmierć przez towarzyszy, powraca niczym widmo – nie tylko z determinacji, ale z mrocznej, niepohamowanej potrzeby odwetu. Jego powrót jest fizyczny, lecz zarazem metafizyczny: człowiek, który powinien być martwy, wraca. „Zjawa” staje się więc opowieścią o duchu zemsty, który zawłaszcza ciało i o człowieku, który stając się narzędziem sprawiedliwości, sam traci ludzkie cechy.
Iñárritu prowadzi nas w przestrzeń, gdzie granica między człowiekiem a zwierzęciem ulega zatarciu. Głód, chłód, strach – wszystko sprowadza istnienie do biologicznego minimum. Glass żywi się mięsem surowych ryb, chowa w rozprutym ciele konia, czołga się przez śniegi, byle przetrwać. W tym poniżeniu ciała tkwi coś oczyszczającego, ale też coś upiornego. Z każdym kolejnym krokiem bohater zbliża się do celu, ale i do granicy człowieczeństwa – staje się kimś niemożliwym, widmem, emanacją czystej, biologicznej woli przetrwania. Paradoksalnie, to właśnie jego cierpienie ukazuje głębię ludzkiej kondycji: zdolność do wytrwania, ale też gotowość do upadku, jeśli tylko cel – zemsta – ma sens moralny lub emocjonalny.
Przyroda, tak monumentalna w kadrach Lubezkiego, staje się obrazem transcendencji bez Boga. Niebo jest puste, śnieg głuchy, drzewa milczą. To świat po boskim akcie stworzenia, który został opuszczony – świat, w którym natura nie rozróżnia dobra od zła. Iñárritu pokazuje, że w takiej rzeczywistości każde ludzkie działanie jest skażone – nawet heroizm Glassa nie jest czysty, bo napędza go gniew i rozpacz.
Fitzgerald to uosobienie egoizmu i brutalnego pragmatyzmu. To człowiek, który nie udaje, że istnieje coś więcej niż instynkt przetrwania. W jego oczach każdy ma swoją cenę, a życie to towar. Tom Hardy gra tę postać z dziką siłą – nie jako czarny charakter, ale jako człowiek, który zrezygnował z iluzji dobra. Fitzgerald jest jak zwierzę, które mówi ludzkim głosem: pozbawione empatii, lecz logiczne w swoim okrucieństwie. To właśnie konfrontacja tych dwóch postaci stanowi o sile filmu. Glass nie jest bowiem świętym, a Fitzgerald nie jest demonem. Obaj są ludźmi, uwikłanymi w ten sam dramat bycia, gdzie moralność jest luksusem, na który mało kto może sobie pozwolić. Ludźmi, którzy rozwijają w sobie dzikie emocje.
W jednym z najbardziej symbolicznych momentów filmu Glass unosi wzrok ku niebu, widząc twarz swojej zmarłej żony. To nie tylko wizja zrodzona z gorączki – to świadectwo ukrytych uczuć.
Zemsta w końcu zostaje dokonana, ale Glass nie wraca już do życia – pozostaje w nim tylko zimny spokój, jakby ktoś, kto powrócił z zaświatów, nie mógł odnaleźć miejsca wśród ludzi.
W finale filmu, gdy kamera zastyga na twarzy Glassa, w jego oczach odbija się coś więcej niż śnieg i śmierć. Może jest to przeczucie, że prawdziwym przeciwnikiem człowieka nie jest natura ani wróg z zewnątrz, lecz ciemność ukryta wewnątrz. I że siła tej ciemności, choć czasem potrzebna, by przetrwać, jest także tym, co czyni nas duchowo martwymi. „Zjawa” kończy się więc nie triumfem, lecz ciszą – jakby sam Bóg, jeśli nawet przez chwilę był obecny w tych zdarzeniach, odwrócił wzrok.