Panie Poruczniku, list ten jest listem otwartym, ale proszę się nie niepokoić jego konsekwencjami. Punkt widzenia, który jest w nim prezentowany, nigdy nie stanie się masowy. Nawet Ci, którzy dopuszczą na chwilę taki obraz do swojej świadomości, bardzo szybko wyprą go z niej jako całkowicie sprzeczny z ukształtowanym wcześniej – i powiedzmy sobie szczerze, bardzo wygodnym dla wszystkich – poglądem na współczesną historię Polski. Któż z opozycjonistów zadowoli się tym, że jego działanie w tamtych latach było tylko manifestacją moralno-ideową, a nie miało żadnej siły sprawczej? Jerzy Buzek w 2004 roku powiedział, że najważniejsze rozstrzygnięcia zapadają poza Sejmem i rządem, oraz że polityka, jak ją widzą wyborcy, jest jak chiński teatr cieni. I co? I nic, choć wydawałoby się, że powiedział coś absolutnie wstrząsającego.
Na pewno rozbawiła Pana (jak i wielu rozsądnych ludzi) lansowana przez niektóre środowiska teza o Układzie. Opowiada się o nim jak o jakimś tajnym stowarzyszeniu kapturowym, sekretnym sprzysiężeniu czy spisku. A tu przecież nie ma żadnego tajnego układu – wszystko jest jawne i legalne! Aż chciałoby się zawołać; otwórzcie szerzej oczy: wszystko widać. I wszystko jest do sprawdzenia, wszelkie mechanizmy i struktury. No, prawie wszystko.
Oczywiście – panowie oficerowie się znają. Wspólne wódeczki, polowania – chociażby wspomnienia z młodości, ze wspólnej służby, manewrów, narad i konferencji. W tym sensie możemy mówić o układzie. Ale któż z nas nie ma znajomych? Tak czy inaczej, nie ma w tym nic tajnego. Rynki finansowe rządzą. Znane jest wszystko, tylko z tej wiedzy nic nie może wyniknąć, bo wszystko jest już zgodne z prawem.
Owszem. Są takie „Agencje Ochrony Mienia” – dziedzictwo chłopców -misztalowców nie przeminie – których pracownicy mają kompetencje równe kompetencjom najlepszych służb specjalnych na świecie. I których można w każdej chwili użyć, ale robicie to już coraz rzadziej. Podejrzewam, że wśród Pańskich Partnerów są tacy, którzy mogą zacytować Talleyranda, że zbrodnią posługują się tylko polityczni durnie. Te polityczne zbrodnie jednak były i to uniemożliwia mi myślenie o całej operacji wyłącznie z szacunkiem.
Oczywiście, było też wiele błędów. Pan i Pańscy Partnerzy przejęli za mało polskich firm, a za dużo ich sprzedali zachodniemu kapitałowi, dostając za to dla siebie często kwoty, które dzisiaj nazwać można – zgódźmy się – co najwyżej napiwkiem. Pewnie tak musiało być, bo nie wszyscy z Was byli na poziomie intelektualnym Waszych Głównych Inżynierów przemiany ustrojowej. Skolonizowanie Polski przez koncerny zachodnie ma oczywiście również dobre strony. Amerykanie nie będą umierali za Gdańsk, ale za amerykańską fabrykę pampersów pod Gdańskiem – bardzo możliwe. Czy jednak to „bardzo możliwe”, było tyle warte?
Muszę również stwierdzić, że stosowanie przez Was do przejmowania przedsiębiorstw takich mechanizmów finansowych, jak np. leasing, przy arbitralnym ustaleniu wysokości rat miesięcznych niższych niż miesięczny zysk przejmowanej firmy, było złodziejstwem wyjątkowo bezczelnym ale ostatecznie przyznać trzeba, że żadna przemiana historyczna nie odbywa się bez kosztowo.
Drogi Poruczniku! Ludzie, którzy ćwierć wieku temu widzieli zagrożenia (ale i szanse), muszą również dzisiaj z nimi się zmierzyć. Nie zdziwi mnie, jeśli wyzna Pan, iż Pańscy Partnerzy są cokolwiek rozczarowani regułami, jakie narzuciła sytuacja rynkowa. Zbyt wielka liczba polskich firm w obcych rękach generuje stały i nadmierny „wyciek” kapitału z Polski, czego konsekwencje są coraz bardziej zauważalne. Ponadto okazało się, że pieniądze mają pochodzenie, że coś takiego jak „kapitał międzynarodowy” czy „kapitał bez narodowości” właściwie nie istnieje. Że za każdym dużym koncernem wchodzącym na miejscowy rynek, rozpościerany jest stosowny „parasol ochronny” nacisków politycznych.
Budzi to – mam nadzieję, że zgodzi się Pan Porucznik ze mną – skojarzenia z kolonializmem. I mnożą się zapewne sytuacje, w których ktoś chce Wam wcisnąć koraliki, a one już Wam się nie podobają. Kupiec robiący interesy w jakimś Bantustanie ma wsparcie swego kraju, od dyskretnych nacisków na miejscowych kacyków po bardzo konkretne konstrukcje podatkowe, pozwalające na niewykazywanie zysków w kraju dzikich, a opłacanie obniżonego podatku w kraju ojczystym. To postkolonialne myślenie udziela się zresztą namiestnikom kolonii, którzy bezwiednie – bądź za garść paciorków – realizują politykę metropolii. Sami zresztą często nie zdając sobie sprawy z rozmachu tejże polityki.
Nie ma co płakać, że ambasadorowie innych państw występują w obronie interesów swoich przedsiębiorców a polscy nie. Trzeba sprawić, aby polscy też występowali, a zagraniczni nie byli zbyt bezczelni. Kiedyś premier jednego z krajów UE interweniował u polskiego premiera w sprawie swoich przedsiębiorców zatrzymanych przez polską policję w związku pijacką burdą, którą w Polsce urządzili…
Bardziej niż Instytutu Pamięci Narodowej, potrzebujemy dzisiaj Instytutu Gospodarki Narodowej. Organizacji monitorującej interesy gospodarcze Państwa Polskiego i działającej na rzecz ich rozwoju. Pilnej analizy wymagają możliwości wykorzystania pozostałego potencjału naszego kraju. Skandalem jest na przykład brak produkcji benzyny z węgla. Produkcję taką prowadzi na dużą skalę wiele krajów; w RPA tylko dwa zakłady koncernu Sasol produkują 5 mln ton rocznie. Instalacje do produkcji benzyny syntetycznej posiadają również, między innymi, koncerny Shell, Exxon i Statoil. Już w 1943 roku, w zakładach w Płocku, Niemcy wyprodukowali jej ponad 2 mln ton. My potrzebujemy 20 mln ton rocznie. Panie Poruczniku, jesteście Panowie przecież w stanie sprawdzić, od kogo biorą pieniądze ci, którzy rozpowszechniają nieprawdziwe opinie, że to się nie opłaca i zakręcić im ten kurek. Trzeba się w końcu wybić na niepodległość, Panie Poruczniku. I uruchomić taką produkcję.
I na niej zarobić.