Todd Field / USA / 2022
Requiem dla pychy
Film „Tár” Todda Fielda to nie jest opowieść biograficzna, a studium wymyślonej, niepokojącej postaci. Cate Blanchett w roli Lydii Tár stworzyła kreację imponującą – portret wybitnej artystki u szczytu świetności, która jednocześnie zachwyca i onieśmiela.
Lydia Tár to fikcyjna, lecz realistyczna postać – światowej sławy dyrygentka, która w tym filmie jako pierwsza kobieta, obejmuje kierownictwo Berlińskiej Filharmonii. Już od początkowych scen czujemy, że mamy do czynienia z kimś wyjątkowym – nie tylko przez imponujące osiągnięcia bohaterki, ale przede wszystkim przez jej sposób mówienia, zdecydowanie, sposób poruszania się, absolutną pewność siebie. I wiemy, że osiągnęła to własną, tytaniczną pracą, samozdyscyplinowaniem, i genialną umiejętnością rozumienia i interpretowania muzyki, a muzyki Mahlera w szczególności. Blanchett nie gra Tár – ona jest Tár, z całą jej charyzmą, arogancją i obsesją na punkcie kontroli. I skupieniem. A dyryguje tak, jakby nic innego w życiu nie robiła.
A jednak za tą pewnością siebie, precyzją i charyzmą bohaterki kryje się niepokój. Perfekcjonizm staje się dla niej formą religii, w której nie ma miejsca na łaskę, a jedynie na dyscyplinę i hierarchię. Tworząc porządek, sama staje się zakładniczką własnego ładu. W muzyce szuka transcendencji, ale znajduje tylko echo własnej ambicji.
Film nie powiela znanych schematów klasycznego „upadku gwiazdy” w hollywoodzkim stylu. Zamiast tego, Todd Field tworzy opowieść pełną napięcia i niepokoju, niemal jak kino grozy, niemal jak thriller, tyle, że psychologiczny. Z zakończeniem, które w nas uderzy. Stopniowo odsłania przed widzem coraz więcej – nie tylko na temat bohaterki, ale też mechanizmów funkcjonowania świata muzyki klasycznej, rządzących w nim ambicji i manipulacji. Dwulicowości i antagonizmów. Zderza to z natchnioną Tár, przekonaną, że aby oddać właściwie muzykę, „trzeba być po tej samej stronie ducha, który ją stworzył”.
Przekonaną, że gdy dyryguje, to decyduje jak szybko biegnie lub zatrzymuje się czas. To zdanie odsłania całą metafizykę filmu. Bo Tár, jak demiurgowie, chce mieć władzę nad rytmem istnienia. Chce zatrzymać czas – a więc i śmierć, przemijanie, wątpliwość. To, co zaczyna się jako artystyczny ideał, przeradza się w przekonanie, że można być ponad innymi, ponad prawem moralnym, ponad losem. Field w subtelny sposób ukazuje, jak geniusz przeistacza się w demona władzy. Jak duch sztuki zostaje skażony pychą, jak sacrum muzyki staje się narzędziem dominacji. W tym sensie „Tár” to film o diabolicznym wymiarze perfekcji – o tym, jak człowiek, próbując dorównać boskiemu porządkowi, staje się potworem w ludzkiej skórze.
Lydia, podobnie jak wielcy artyści dawnych epok, żyje w stanie ciągłego napięcia między światłem a ciemnością. Jej genialność jest zarazem jej klątwą. Widzimy kobietę, która zna każdy takt symfonii, ale nie potrafi wsłuchać się w głos innego człowieka. Wrażliwość, która w muzyce daje jej moc, w życiu staje się źródłem alienacji. Dla Tár bliskość jest zagrożeniem dla władzy, a miłość – ryzykiem utraty kontroli. W jej świecie emocje są jak dysonanse, które należy uciszyć. Ale to właśnie one wracają, mszcząc się w formie paranoi, lęku, poczucia prześladowania. W miarę jak pęka jej wizerunek – perfekcyjny jak kryształowy dźwięk orkiestry – zaczynamy dostrzegać, że Tár nie tyle upada, co zostaje obnażona. A to, co zostaje odsłonięte, jest ludzkie w sposób przerażający.
Wizualnie film został zrealizowany w oszczędnej estetyce korespondującej z prezentacją głównej postaci. Długie, często statyczne ujęcia, kompozycja kadru i chwile ciszy budują atmosferę napięcia i podkreślają wyobcowanie bohaterki tej opowieści. Muzyka – co oczywiste w filmie o dyrygentce – odgrywa kluczową rolę, ale nie dominuje i nie przytłacza. To właśnie cisza jest w tym filmie najgroźniejsza. Cisza po aplauzie, po konflikcie, po skandalu. Cisza, w której artystka zostaje sama z echem własnych decyzji. To tam rozgrywa się prawdziwy dramat: nie w przestrzeni koncertowej, lecz w pustce po niej. Field prowadzi nas w rejony, w których muzyka staje się metaforą sumienia – raz harmonijną, raz dysonansową. Bo Tár, mimo całej swej wielkości, nie potrafi słuchać ciszy, w której przemawia prawda o niej samej.
Wielką siłą filmu jest jego niejednoznaczność. Field nie mówi, czy Tár zasługuje na potępienie, czy może na współczucie. Zamiast tego zostawia widza z pytaniami o granice sztuki, etykę twórcy i naturę geniuszu. Pokazuje dramat narcystycznej dyrygentki, która jest tytanem pracy i perfekcjonistką a jednocześnie osobą emocjonalnie pogubioną w świecie. W świecie, którym rządzą inne zasady niż zasady dyrygowania orkiestrą. Nawet, jeśli szuka się w nim takiej miłości, którą znakomity artysta może poczuć zanurzając się w muzyce. Czy cena perfekcjonizmu zawsze musi być tak wielka? A może inaczej się nie da? Czy są wybitni artyści, którzy temu zaprzeczą? Czy inne wymagania mamy w stosunku do nich a inne w stosunku do siebie?
Field zdaje się pytać o samą istotę ludzkiej pychy: czy można tworzyć piękno, pozostając moralnie czystym? Czy artysta ma prawo do destrukcji, jeśli z niej rodzi się sztuka? W Lydii Tár toczy się odwieczny konflikt między Erosem a Thanatosem – między potrzebą miłości a pragnieniem władzy, między czułością a przemocą. Jej obsesja na punkcie kontroli jest formą lęku przed chaosem życia, który ostatecznie i tak ją pochłania. W finale filmu Tár traci wszystko, bo, czego nie rozumiała, świat nie jest orkiestrą, która podlega jej dyrygowaniu.
„Tár” to historia dziejąca się we współczesnym świecie, ale poruszająca problemy uniwersalne. Cate Blanchett gra tu jedną z najlepszych ról w swojej karierze. Gra tak, jakby nie grała, lecz po prostu była sobą. I pokazała nam własny dramat.
W tym dramacie odbija się nie tylko los artystki, ale i kondycja współczesnego człowieka – rozdartego między potrzebą transcendencji a narcystyczną autorealizacją. Tár staje się symbolem naszej epoki: epoki, w której każdy chce dyrygować światem a potem pławić się w zachwytach i owacjach. Film kończy się więc nie tyle upadkiem, ile obnażeniem – pokazaniem, że za fasadą geniuszu kryje się ten sam ludzki strach, który drzemie w każdym z nas. Strach przed przemijaniem, przed utratą kontroli, przed prawdą o własnej słabości. Todd Field prowadzi bohaterkę do miejsca, w którym milkną oklaski i dźwięk orkiestry. Władza, sława, perfekcja – wszystko to okazuje się złudzeniem. Realne jest tylko ryzyko utraty duszy, nawet jeśli Mahlera gra się doskonale.