Lars von Trier / Dania, Niemcy, Włochy, Francja, Szwecja, Norwegia / 2003
Nie ma niewinnych?
Lars von Trier, znany ze swojej bezkompromisowości, ascetycznych środków i moralnego radykalizmu, w Dogville sięga po najbardziej drastyczne środki, by opowiedzieć o naturze człowieka. Kim się stajemy, gdy mamy władzę nad drugim człowiekiem? Jak rodzi się ofiara? Kiedy pęka fasada pozorów i wychodzi na jaw nasza prawdziwa natura?
Dogville to film zbudowany jak sztuka teatralna. Zdjęcia zrealizowano w wielkiej hali – z pustą scenografią, symbolicznie, kredą zaznaczonymi konturami domów i ulic. Początkowo zabieg ten wydaje się eksperymentem formalnym, może nawet pretensjonalnym. Z czasem jednak odkrywamy, że to właśnie brak realistycznych dekoracji uwypukla to, co najważniejsze: relacje między ludźmi, napięcia i decyzje.
Grace (w tej roli Nicole Kidman) pojawia się w Dogville jako uciekinierka o dziewczęcej, delikatnej urodzie. Jest nieśmiała, tajemnicza i bezbronna. Mieszkańcy miasteczka z początku odnoszą się do niej z nieufnością, potem z życzliwym zainteresowaniem, a nawet troską, by wreszcie – stopniowo i niemal niezauważalnie – zamienić się w jej ciemiężycieli. Warto zauważyć, że staje się to w trybie całkowicie demokratycznym. Mieszkańcy wielokrotnie zbierają się i w wyniku głosowania ustalają wspólne stanowisko. Grace nie od razu staje się ofiarą. Początkowo jej obecność zaczyna być wygodna, pożyteczna, potem niezbędna. W trakcie tego procesu przestaje być traktowana jak człowiek, staje się narzędziem, które można wykorzystać. Zwierzęciem użytkowym. Czymś, nie kimś.
Lars von Trier pokazuje jak się robi z człowieka ofiarę: przez redukcję, przez powolne, stopniowe odbieranie mu godności – nie dramatycznie, lecz w rytmie codzienności. Nie trzeba reżimów totalitarnych, by zniszczyć człowieka – film pokazuje nam, jak odbywa się to w warunkach pełnej demokracji. Wystarczy sąsiad, który „nie widzi problemu”, matka, która „robi, co musi”, nauczyciel moralności, który „nie jest winny, że wszystko się komplikuje”. I głosowanie, które znosi odpowiedzialność indywidualną. Nazwa Dogville – „psia wioska” – nie jest przypadkowa, ma wielopoziomową, głęboko ironiczno-symboliczną wymowę. Mieszkańcy Dogville, zwykli, przeciętni ludzie, stopniowo zaczynają zachowywać się nie jak istoty zdolne do współczucia i refleksji, lecz jak zwierzęta kierujące się instynktem przetrwania, przywiązania do terytorium i poczuciem siły stada. Jedynemu psu w Dogville nadali imię Mojżesz – imię człowieka, który według przekazu biblijnego przyniósł ludziom od Boga Dekalog. Nazwanie tym imieniem psa symbolizuje ukryty stosunek mieszkańców tego miasteczka do Dziesięciu Przykazań. Symbolizuje jak je trywializują, co ułatwia usprawiedliwianie zła.
Tom (Paul Bettany), prezentujący się jako intelektualista i miasteczkowy autorytet, początkowo występuje jako głos rozsądku i empatii. Ale to właśnie on – najbardziej elokwentny, najbardziej „świadomy” – staje się najgroźniejszy. Racjonalizuje zło, oswaja je, ubiera w słowa, które brzmią jak etyka, lecz są tylko sofistyką. Tom nie gwałci, nie bije – ale przyzwala. Tłumaczy Grace konieczność bycia uległą. I to czyni go najbardziej złowieszczą postacią tego filmu. Jest uosobieniem hipokryzji. On który zachowuje się jak dobry, okazuje się zły. Nie przez brutalność, lecz przez brak moralności i przez brak odwagi, by powiedzieć „nie”. Przez chęć utrzymania swojej pozycji w miasteczku działaniem na rzecz spełnienia woli jego mieszkańców. Spełnienia przekonywaniem i manipulowaniem Grace, aby bez oporu i protestu godziła się na wszystko, czego zażądają mieszkańcy. Nawet na seks i łańcuch na szyi. W efekcie jest współwinny wszystkiego – choć sam nie zadaje żadnych ran. Gdy Grace staje się całkowicie podporządkowana mieszkańcom Dogville, oni ujawniają swoje prawdziwe charaktery i naturę. Z czasem każdy z nich zaczyna traktować ją jak swoją własność – mniej lub bardziej otwarcie. Pełnia władzy nad drugim człowiekiem ujawnia, czym naprawdę jest nasze człowieczeństwo.
Von Trier pokazuje, że człowiek, który ma poczucie bezkarności staje się oprawcą. To nie diabeł podpowiada mieszkańcom miasteczka zło – to ich własna przyziemność, frustracja, pragnienia, kompleksy i instynkty, które w formalnej przestrzeni moralnej były trzymane na uwięzi, gdy było to wygodne. Ale gdy pojawiła się możliwość zaspokajania swoich potrzeb poza normami moralnymi, gdy dali sami sobie na to wzajemnie przyzwolenie – pękło wszystko.
W tym sensie Dogville jest przypowieścią o moralnym eksperymencie: co się stanie, gdy damy ludziom całkowitą swobodę decydowania o innych? Odpowiedź jest przerażająca. Ostatecznie nie liczy się, co ludzie mówią i chcą myśleć o sobie, na jakich chcą wyglądać, jakie noszą maski, jak racjonalizują własne działania – liczy się to, co robią, gdy nikt ich nie powstrzymuje. Von Trier nie wierzy w ludzką niewinność. Jego film to akt oskarżenia. Można – i trzeba – zestawić ten film z więziennym eksperymentem Philipa Zimbardo z Uniwersytetu Stanforda, gdzie zdrowi psychicznie, wykształceni młodzi ludzie przemienili się w oprawców, gdy dano im rolę strażników. Władza nie tworzy zła. Ona je odblokowuje i wyzwala. Dogville stawia pytania, których boimy się wypowiedzieć: Czy empatia to tylko luksus tych, którzy mają nadmiar? Czy moralność może istnieć bez kary? Czy nasza uprzejmość wobec słabszych wynika z dobroci, czy z kalkulacji?
Jedna z najbardziej prowokacyjnych tez, jakie można wyłonić z tej opowieści, brzmi: jeśli jesteśmy wewnętrznie zepsuci, jeśli zło jest tylko ukryte za fasadą kultury, to nic, co nam się przytrafia w życiu, nie jest prawdziwą tragedią. Tragedia może wydarzyć się tylko niewinnym – a jeśli takich nie ma? Czy w takim razie wszystko, co nas spotyka, wszelkie nieszczęścia są tylko sprawiedliwością w innej formie? To pytanie uderza w sam fundament naszej moralnej wrażliwości. Wybawicielami Grace okazują się gangsterzy z jej ojcem, ich szefem. Von Trier zdaje się twierdzić, że nie ma czystej ofiary. Pokazuje, że nawet Grace – ostatecznie, gdy pojawi się jej „stado” – nie jest niewinną istotą. Kiedy otrzyma możliwość zemsty, skorzysta z niej w sposób bezwzględny – wyda wyrok śmierci na całe miasteczko, nie pozostawiając przy życiu nikogo. Czy to sprawiedliwość? Odpłata? A może tylko kolejna manifestacja zepsucia – i tym razem również w poczuciu słuszności?
Von Trier podsuwa widzowi lustro: co byś zrobił, mając pełnię władzy nad jakimś człowiekiem? Czy byłbyś inny niż mieszkańcy Dogville? I w odwrotnej sytuacji, czy potrafiłbyś wybaczyć – naprawdę, bezwarunkowo? A może twoje własne poczucie moralności to tylko teatr, tak jak scena tego filmu?
Dogville to film nie do zapomnienia. Nie dlatego, że szokuje czy epatuje przemocą – ale dlatego, że uderza tam, gdzie jesteśmy najbardziej bezbronni: w nasz obraz siebie. Von Trier nie daje nam ucieczki – nie oferuje bohatera, z którym można się utożsamić, nie daje nadziei, że ludzie mogą być „lepsi”. Jego wizja świata jest dosadna. Jeśli film ten czegoś uczy – to nie jak być lepszym, lecz jak łatwo stać się gorszym.
W Dogville chodzi o pokazanie, jak szybko przeciętny, dobry człowiek okazuje się w rzeczywistości złym. Jak łatwo moralność zamienia się w przemoc. I wreszcie – jak przemoc może być ukryta w strukturze samego społeczeństwa: w demokracji, w normach, konwenansach, w tym, co „wszyscy uważają za słuszne”. Ten film może być dla każdego z nas szansą na konfrontację z samym sobą. Większość widzów powie, że nie wszyscy jesteśmy tacy jak mieszkańcy Dogville. Nie wszyscy? Nie wierzę wam.