Lars von Trier / Dania / 2009
Prawdziwa twarz Natury
Czy człowiek jest zdolny oprzeć się ciemności, która tkwi w jego ciele? Lars von Trier w „Antychryście” stawia pytanie, które pulsuje pod każdą sceną tego brutalnego filmu: czy ból, rozpacz i pożądanie są bramą dla czegoś, co przekracza człowieka i co dąży do jego całkowitego unicestwienia?
W świecie von Triera nie ma miejsca dla moralnego relatywizmu ani terapeutycznego optymizmu. Jest pornograficzny, dosadny horror w który można uwierzyć. Natura nie jest niewinna. Biologia nie jest neutralna. Seksualność nie jest przestrzenią miłości ani jedności, lecz punktem wejścia dla zła, które objawia się poprzez ciało. Kobieta i mężczyzna nie są w tym filmie dwojgiem równorzędnych istot mierzących się z żałobą –są ofiarami sił, które ich przerastają. Ona (grana przez Charlotte Gainsbourg) – bardziej cielesna, emocjonalna, „naturalna” – staje się w końcu narzędziem Antychrysta. Jest pisarką pracującą nad rozprawą dotyczącą okrutnych prześladowań kobiet oskarżanych o czary. Badania stają się dla niej obsesją, prowadzą najpierw do utożsamienia się z prześladowanymi, a później także do prób przyjęcia „demonicznej” perspektywy natury i skrajnego osądu seksualności kobiet. On (grany przez Willema Dafoe) – jej mąż, racjonalny, intelektualny psychoterapeuta który próbuje pomóc, lecz jest bezsilny wobec ciemności, która nie jest w niej „chorobą”, lecz rzeczywistością duchową.
To nie przypadek, że film otwiera scena pornograficznego aktu seksualnego – akt ten jest nie tylko cielesnym zbliżeniem, lecz rytuałem, który uruchamia zło. Gdy rodzice oddają się prawie animalnej namiętności, ich kilkuletni syn – widząc to, wychodzi na parapet okienny i spada. Coś czego dziecko nie rozumie, lecz instynktownie się lęka – widok aktu seksualnego – biologicznego, brutalnego, zredukowanego do funkcji ciała, staje się dla niego zgubny. To nie tylko dziecięcy szok. To ucieczka z tego świata. Znak, że prawdziwa niewinność może nie mieć szans z biologicznością.
Śmierć dziecka nie jest więc tylko punktem wyjścia fabuły. Trier nie pokazuje seksu jako neutralnej siły. W jego ujęciu seksualność może być językiem ciemności – siłą nie tylko destrukcyjną, ale też przekraczającą sferę psychologii. Akt seksualny staje się formą kultu. Zostajemy wprowadzeni nie w przestrzeń ludzkiej tragedii, lecz do kościoła Antychrysta, który nie pojawia się w filmie w sposób dosłowny. Nie ma tu diabła w czerwonym płaszczu, nie ma pentagramów, nie ma opętania w klasycznym sensie. A jednak cały film jest opętany.
„Natura jest kościołem szatana” – mówi kobieta. I nie jest to metafora. To jedno z najbardziej jednoznacznych stwierdzeń w filmie. Natura jest zorganizowaną siłą. To nie chaos, lecz inny porządek – porządek przeciwny temu, co cywilizowane, etyczne, duchowe. Jeśli chrześcijański Logos ustanawia ład, w którym istnieje miłość, a wina może być odkupiona, to natura mówi coś przeciwnego, liczy się tylko zwierzęcy instynkt i popędowe żądze. Jeśli człowieczeństwo jest procesem osłabiania biologicznej zależności, to Antychryst jest triumfem powrotu do ciała. A ciało nie zna miłości. Zna głód.
W tym kontekście znaczący staje się także motyw uszkodzenia stóp dziecka. W mitologii greckiej król Teb Lajos, po tym gdy wyrocznia oznajmiła, że jego syn Edyp ma go zabić i poślubić własną matkę, przebił mu stopy i nakazał zostawić w górach na pewną śmierć. Bohaterka „Antychrysta” zakładała swojemu synowi buty odwrotnie doprowadzając do deformacji stóp i nie reagując na spowodowany tym płacz dziecka. Strach myśleć jaki był jej ciemny plan. Czy po to by go podporządkować własnemu bólowi, własnej cielesności, własnej żądzy? To macierzyństwo w wersji demonicznej: rodzi, ale deformuje. Nie chroni, a zamiast tego osacza.
„Antychryst” ukazuje więc kobietę nie jako ofiarę czy bohaterkę, lecz jako istotę, która uległa ciemności i stała się jej nośnikiem. Nie dlatego, że „jest kobietą”, lecz dlatego, że to ona – jako ta, która bardziej zależna jest od biologii – łatwiej staje się kanałem dla sił nieludzkich. Trier nie mówi, że kobieta jest zła. Mówi, że ciało jako takie, niezależnie od płci, jest miejscem, w którym może objawić się szatan. Ale to kobieta – poprzez swoje związanie z Naturą, cielesnością, instynktem – szybciej staje się dla niego naczyniem. Jej rozpaczliwa próba walki z własną cielesnością, w przerażającej scenie jakiej do tej pory nie widzieliśmy w kinie, scenie obcięcia sobie nożyczkami łechtaczki, jest już tylko ostatnim stadium dwubiegunowego obłędu. Jest moment kiedy szepcze, że wszystkie kobiety są złe. Czy mówi to ona – czy też ciemność przez nią przemawia? Czy powtarza przemoc historycznych narracji – czy demaskuje prawdę, której nie chcemy usłyszeć? Może Larsowi von Trier nie chodzi o to, że kobieta jest zła. Może chodzi o to, że każdy człowiek, który otworzy się na nicość, stanie się narzędziem destrukcji – dla siebie, dla innych, dla świata. Tak działa antychryst: nie jako postać, lecz jako stan duszy. Stan, w którym zanika empatia, lojalność, relacje, miłość. Jej lęk przed porzuceniem przez męża manifestuje się zmiażdżeniem mu polanem jąder i zrobieniem wiertarką dziury w nodze do której przykręciła ciężki kamień szlifierski. Może jednak Trier nie przedstawia kobiety jako potwora, lecz pokazuje, że poddała się ciemności? Jako słabszą. Jako tę, która otworzyła się na siły najprymitywniejsze a więc starsze niż etyka i Ewangelia.
Mężczyzna okazuje się bezradny. Jego racjonalizm, wiedza, techniki terapeutyczne nie są w stanie powstrzymać spirali zła. On nie rozumie, że nie ma do czynienia z pacjentką – lecz z istotą opętaną lub zwyrodniałą. Nie pojmuje, że oto znalazł się nie w lesie, lecz w sferze duchowej próby – i że jego przeciwnikiem nie jest lęk, lecz obecność. Niepokojąca, bezosobowa, ale realna. Zabijając swoją żonę i paląc ją na stosie jak czarownicę również staje się narzędziem dzikich sił natury. Zwycięża, bo jako mężczyzna ma po prostu więcej biologicznej siły. Zwycięża Natura. Piekło w filmie Triera nie ma ognia. Ma korzenie, liście, wilgoć. Ptaki i zwierzęta. Jest w nim sarna z martwym płodem symbolizująca żal, lis zjadający własne wnętrzności symbolizujący straszny ból i przekonanie, że wszystkim rządzi chaos, jest kruk symbolizujący nieśmiertelną rozpacz. Piekło jest lasem, który żyje własnym życiem i wchłania ludzi, którzy zapomnieli, że są duszą, nie tylko ciałem.
Zakończenie nie przynosi ukojenia. Kobieta zostaje zabita – ale nie jako „oprawca”, lecz jako ta, która była słabsza. Jej śmierć nie jest aktem sprawiedliwości, lecz zwycięstwem brutalnej, męskiej siły. Mężczyzna wychodzi z lasu – ale czy jest wolny? Czy nie wynosi w sobie nasienia tej samej ciemności? Przecież ostatecznie wygrał Kościół Antychrysta. Wiemy, że granica została przekroczona i że czas się wypełnił.
Von Trier nie oferuje diagnozy psychologicznej, nie konstruuje metafory dla depresji, traumy czy żałoby. On tworzy mroczną liturgię. „Antychryst” to opowieść o sile, która nie chce być poznana, nie chce być wytłumaczona, nie daje się ujarzmić. To opowieść o tym, że jeśli człowiek zrezygnuje z walki o ducha – to nie zostanie pusty. Obudzi się w nim to, co mu dała natura. To, co wieczne, ale nie boskie. Co potężne, ale nie dobre. To, co nie jest osobą a ma tysiące twarzy, choć żadnej nie pokazuje. Antychryst.