Książka Choć nasze łodzie przeciekają… notatki lipnickie Krzysztofa Budziakowskiego to poetycka kompozycja składająca się z czterech „sezonów”, każdy po dziesięć wierszy. Jej autor już w szkole pisał utwory poetyckie, potem studiował filozofię, wydawał zakazane książki w czasach pierwszej „Solidarności”, zaś po transformacji ustrojowej stał się szefem firmy architektonicznej. Prowadził Fundację Zygmunta Starego w Krakowie.
Scenerią prawie wszystkich utworów w tym zaskakującym, debiutanckim tomiku wierszy jest Lipnica koło Bochni. Tam poeta ma dworek i tam spędza wolny czas. Przyroda, która angażuje wszelkie zmysły, staje się tłem dla jego utworów. Często bohaterką utworu jest lipa, czytelne odwołanie do twórczości Jana Kochanowskiego.
Odnajdujemy tu próbę odpowiedzi na pytania z natury metafizyczne, dotyczące sensu istnienia. To jednak nie tylko traktaty filozoficzne, często są to wiersze bardzo zmysłowe, emocjonalne. Przesłanie tych utworów nie jest jednak w swej naturze przeniknięte sielankowością, co sugerowałaby sceneria.
Sens tytułu tomiku odkrywa przed nami Trzydziesta pierwsza: „Kim jesteśmy, którzy pytamy, / co oznacza istnienie kwiatów, / mimo, że nasze łodzie przeciekają?”. Jak mantra powtarzane jest zadnie: „nasze łodzie przeciekają”. Te metafizyczne „dziury” to nasze słabości: „panika nieczystości”, „rozpacz gniewu”, „głód zazdrości”, „niepewność lenistwa”. Sprawiają one, że toniemy w mroku, w beznadziei, w cierpieniu, które zadajemy sobie i innym.
Widzimy ośnieżone wzgórza, zapomniane, wiejskie cmentarzyki, wspomnienie z dzieciństwa dotyczące połowu ryb w górskim potoku, ludzką łzę, poszukiwanie wewnętrznej harmonii, gorące popołudnie. Poeta stosuje świeżą i odkrywczą metaforę w opisie przestrzeni, krajobrazu, tego, co na zewnątrz człowieka, jak i tego, co łączy się z jego życiem wewnętrznym, lękami.
Krzysztof Budziakowski nie jest jednak tylko poetą natury, lecz także poetą kultury. Odznacza się wielką wiedzą z zakresu historii, muzyki, malarstwa. Są one dopełnieniem przenośni. Łączy emocjonalność, liryzm z refleksyjnością, dystansem, barokową zmysłowość z wieloznacznością, niuansami, odcieniami. Wiersze przenika lęk, dramatyzm, związany z przemijaniem, rodzajem niespełnienia, niedosytu, pragnienia. Podmiotowi lirycznemu trudno pogodzić się z ludzkimi ułomnościami, niewiedzą i ograniczonością. Jednocześnie podmiot liryczny jest osobą kochającą uroki życia, rozkosze podniebienia, wyznawcą hedonizmu.
Czasem odnaleźć można utwory nawiązujące do psychoanalizy Zygmunta Freuda i Carla Gustava Junga. Dziewiąta to utwór, który przywołuje ludzkie przywary i zestawia je ze światem fauny: „Zobaczyć w piwnicach i salonach miasta czaszki,/ wewnętrzne hodowle wewnętrznych zwierząt (…)”. W ten sposób zadaje pytanie, ile jeszcze ze zwierzęcych instynktów pozostało w człowieku po wiekach kształtowania naszej rozumnej cywilizacji. Niezwykła jest przenikliwość podmiotu lirycznego, który próbuje „Oczy obrócić… nie odwrócić, obrócić…/ Otworzyć je szeroko, bardzo szeroko – do środka,/ w przestrzeń umysłu, graniczne zakamarki”. Gra słów, niecodzienny, obrazowy pomysł, który szczególnie mnie zafascynował swoją bezpośredniością i wyrazistą metaforą. Ukazał w niej bowiem prawdę o człowieku i jego skomplikowanej naturze, czasem jeszcze nieujarzmionej.
Tomik Krzysztofa Budziakowskiego dopełniają obrazy Tadeusza Boruty, który studiował na ASP w Krakowie w pracowni Stanisława Rodzińskiego i Zbyluta Grzywacza. Ukończył także studia filozoficzne w Papieskiej Akademii Teologicznej. Ilustracje dopełniają tekst w zaskakująco integralny sposób, mimo że powstały wiele lat wcześniej niż tomik poetycki. Akty ukazują człowieka uwikłanego w swoją cielesność. Do Szóstej ilustracja przedstawia zwielokrotnione, skręcające się ciało mężczyzny, który zasłania swoją twarz: „Słońce oślepia ostatecznie”. „Widzimy człowieka, lecz czasem To co widzimy, nim nie jest”.
Wspaniałe jest także przenikanie się ilustracji z tekstem w Dwudziestej drugiej: „Śpiąc, obserwuję we śnie / mojego śpiącego tygrysa i jego sny./ Kiedy paśliśmy się razem na mrocznych pastwiskach”. Obraz przedstawia mężczyznę, który przegląda się w lustrze, z nożem trzymanym za plecami. Przesłanie istnie freudowskie, instynkty zwierzęce w człowieku, popęd życia i śmierci, sen jako wyraz pragnień i przeżytych lęków.
Zestawienie obrazu z tekstem jest intrygujące także w Trzydziestej. Skuleni ludzie na obrazie przy drzewie zdają się odpowiadać tekstowi: „Szafiry wiosny / i skurcz gwałtownego pragnienia”. Niezwykle mocny, zapadający w pamięć przekaz, witalizm natury właściwy Julianowi Tuwimowi, jednak w subtelniejszej odsłonie.
Debiutancki tomik maluje przed czytelnikiem znane, zwyczajne obrazy, kontrastując je z filozoficznym postrzeganiem głębi w codzienności. Wiele metafor jest naprawdę zaskakujących. Powaga tych wierszy, klimat, spostrzeżenia, są niezwykle zindywidualizowane, spojrzenie świeże. Twórca wykazuje ogromną wrażliwość na słowo i język, buduje utwory w kunsztowny sposób. Jest też bystrym obserwatorem, jak przystało na dobrego poetę.
Recenzja opublikowana w miesięczniku literackim „Akant”