Można przegrać w walce. Przegrana może jednak być jednocześnie ważnym doświadczeniem, które pomaga w dalszej walce o jasno wyznaczony cel. Waga ideologii polega na tym, że znaczenie przegranej można zafałszować, uniemożliwiając zdobywanie tak cennego doświadczenia, które jest niezbędne dla ostatecznej wygranej.
Po upadku modelu radzieckiego, który w swej stalinowskiej wersji upowszechnił się w Europie Wschodniej, trwa ideologiczna walka o interpretację tego faktu. Pierwszym filarem tej walki jest wmawianie dorastającym pokoleniom, że w postaci modelu poststalinowskiego pokonany został tzw. komunizm.
W okresie PRL nikomu nawet do głowy nie przychodziło, aby nazywać istniejący system społeczno-ekonomiczny komunizmem. Ani zwolennikom systemu, którzy wszak dostrzegali rozbieżność „realnego socjalizmu” z założeniami modelu nadającemu siłę ruchowi robotniczemu, ani jego przeciwnikom. Tym drugim – z dość prozaicznego powodu: gdyby model, mimo wszystkich niedoskonałości, wykazał cechy trwałości i stabilności, byłby to śmiertelny cios dla antykomunistów. Komunizm stałby się pełnoprawnym wariantem przyszłości rodzaju ludzkiego.
Dlatego też ideologiczna walka z systemem opierała się na piętnowaniu stalinowskich elementów modelu, które w ogromnej części były wymuszone przez kapitalistyczne otoczenie metodą sankcji ekonomicznych i zwyczajnych wojen i sabotażu. Następnie cechy te były przedstawiane jako nieodłączne cechy ustroju powszechnej równości i sprawiedliwości społecznej. Brak demokracji formalnej i niższy poziom dobrobytu w porównaniu z krajami kapitalistycznego Centrum (bo już nie kapitalistycznych Peryferii) były przedstawiane w ideologicznym ujęciu jako zamierzona hipokryzja wpisana w samą doktrynę komunistyczną. Oczywiście, ten sposób walki świadczy jak najgorzej o stosujących owe erystyczne sztuczki i wykorzystujących kolonialną przewagę zagrożonych w swym przywileju elitach. Niemniej, ten sposób cynicznej gry był legitymizowany przez zachodnią lewicę, która sądziła, że w walce ze stalinizmem jest jej po drodze z antykomunistyczną propagandą burżuazyjną. W trzydzieści lat po upadku systemu, który wbrew wszelkim oczekiwaniom bronił się długo i uparcie, przyczyniając się do zachwiania systemu kolonialnego wyzysku w skali globalnej, doczekaliśmy się etapu, w którym prawdziwi oponenci ideologii równościowej zaczynają pokazywać swe rzeczywiste oblicze i walczyć o ukształtowanie na nowo poddańczej mentalności, niepodlegającej już kwestionowaniu w hierarchicznie zorganizowanej społeczności.
Zachodnia, antykomunistyczna lewica, do której z mniejszym lub większym ociąganiem dołączały jednak kolejne nurty posttrockistowskie, miała na względzie ideał wolności (jakkolwiek sformułowany), którego najlepszym zabezpieczeniem wydawało się społeczeństwo obfitości, tak jak to oferowało społeczeństwo zachodnie. W odróżnieniu od modelu radzieckiego, gdzie wydawało się, iż główną przeszkodą na drodze do świetlanej przyszłości społeczeństwa bezklasowego jest błędny model gospodarczy, który zastępował uspołecznienie upaństwowieniem środków produkcji. Socjaldemokratyczna (antykomunistyczna) wersja lewicy uważała, że uspołecznienie polega na uczynieniu całości społeczeństwa beneficjentem efektywnego systemu gospodarczego, niezależnie od jego cech własnościowych (równouprawnione są wszystkie sektory gospodarki). System marksowski stawiał inaczej akcent. Chodziło w nim o wyzwolenie klasy bezpośrednich producentów materialnych warunków reprodukcji społeczeństwa jako rdzenia, wokół którego miało się kształtować pojęcie autentycznej wolności i efektywności gospodarowania. Model socjaldemokratyczny – przeciwnie – przyjmował, że realizacja ideału społecznego zostanie dopełniona, kiedy korzyści z dowolnego modelu gospodarczego (byle by był efektywny, czyli przynosił wystarczający zysk) zostaną rozdzielone sprawiedliwie w danym społeczeństwie. Ten warunek państwo burżuazyjne, chociaż z zaciśniętymi zębami, było w stanie realizować przez 30 powojennych lat, przy czym nie bez znaczenia był oparty na przemocy militarnej i przewadze technologicznej wyzysk tzw. otoczenia niekapitalistycznego. Natychmiast po upadku tzw. komunizmu elity kapitalistyczne wypuściły powietrze i przystąpiły do demontażu kapitalistycznego „państwa socjalnego”.
Obecnie jesteśmy na etapie ideologicznego demontażu owego modelu.
Zachodnia lewica, która opanowała ideologicznie obszary byłego obozu realnego socjalizmu, straciła dla kapitału status pożytecznego idioty i stała się ostatnim ogniwem kompromitacji nienawistnego systemu alternatywnego wobec absolutnej władzy elity.
Trudność współczesnej radykalnej lewicy polega na tym, że upadł aksjomat jej dotychczasowego, antykomunistycznego arsenału, czyli oparcie w efektywnej gospodarce kapitalistycznej. Ten model gospodarczy został zakwestionowany przez samą lewicę, której cechą charakterystyczną jest to, iż nie jest w stanie analizować krytycznie zjawisk rzeczywistości społecznej dalej niż na odległość czubka własnego nosa. Zagrożenie ekologiczne związane z ekstrapolacją modelu dynamicznego rozwoju kapitalistycznej gospodarki, który stanowił filar socjaldemokratycznej wiary w postęp społeczny w ramach naturalnej ewolucji społeczeństwa burżuazyjnego, odrodziło dążenie do hierarchicznej i konserwatywnej struktury społecznej. Część nowego pokolenia lewicy radykalnej dostrzega ten problem i konsekwentnie poddaje się nostalgii za czasami „realnego socjalizmu”. Jednak przyjmuje bezkrytycznie ideologię tego systemu, która sama stanowiła – w postaci neostalinizmu – ewolucję w kierunku socjaldemokratycznym z populistycznym odchyleniem jako namiastką ideologii klas wyzyskiwanych. Nie inaczej niż w doktrynie socjaldemokratycznej, istotą tej neostalinowskiej ideologii jest sprowadzenie konfliktu klasowego, leżącego w relacjach między zasadniczymi klasami antagonistycznymi w sferze produkcji, do konfliktu: biedni – bogaci. A sprowadzenie antagonizmu społecznego do tego poziomu oznacza powrót do myślenia przedmarksowskiego, do poziomu socjalistycznych utopii. W sumie ten smętny obraz współczesnej lewicy odzwierciedla ponurą prawdę, iż stalinizm stanowił nawiązanie do socjaldemokratycznej koncepcji społeczno-gospodarczej wytworzonej przez II Międzynarodówkę we wrogiej reakcji na Marksowską teorię wartości opartej na pracy. Ta teoria stanowiła warunek przejścia od socjalistycznej utopii do skutecznej walki klasowej rewolucyjnego ruchu robotniczego. Ani spadkobiercy posttrockizmu, ani spadkobiercy poststalinizmu nie różnią się zasadniczo od spadkobierców postbernsteinowskich socjaldemokratów.
I te właśnie nurty lewicy mają dziś zasadniczy problem.
Przede wszystkim, dzięki swym teoriom utraciły one więź z naturalną bazą rewolucyjnego ruchu społecznego. Dziś lewica jest jedną z ideologii elitarnych, zajmujących się kwestią redystrybucji bogactwa społecznego, którego produkcja jej nie interesuje – poza kwestią ekologii. Natomiast sama kwestia ekologii stawia lewicę w opozycji do społecznej bazy producentów. Lewica burżuazyjna (socjaldemokratyczna) przyjęła w swoim czasie, że nie interesują jej stosunki produkcji, a wyłącznie stosunki dystrybucji. Sprzeczności w bazie społecznej (w stosunkach produkcji) są więc dla niej czymś, co nie stanowi jej własnego dylematu, ale czymś, co podlega moralnej ocenie z zewnątrz. Fakt, że nie jest możliwe pogodzenie postulatu wystarczająco wielkiego tortu do podziału z postulatem ekologicznej produkcji, jest przez lewicę odsyłane do „czarnej skrzynki” relacji wewnątrzkapitalistycznych. Te niemożliwe do przezwyciężenia sprzeczności własnego światopoglądu znajdują ujście w nienawistnych ocenach bezpośrednich producentów, którzy są rzekomo faworyzowani w ramach kapitalistycznych stosunków produkcji kosztem warstw wyłącznie korzystających z efektów pracy produkcyjnej, czyli nie stwarzających problemów ekologicznych. Co prawda, ten mit ostatnio nie daje się utrzymać, skoro to właśnie owe grupy poprzez swoją konsumpcję napędzają szkodliwą ekologicznie produkcję. Lewica traci w ten sposób grunt pod nogami w trybie przyspieszonym. „Klasa kreatywna” okazuje się bowiem niepotrzebnym obecnie motorem napędzającym dynamikę gospodarki kapitalistycznej, albowiem coraz bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że nie tyle należy napędzać, co raczej hamować. Baza radykalnej lewicy okazuje się grupą społeczną, której byt fizyczny wisi na włosku. Pozostaje kwestia cywilizacji. Lewica trzyma się tego, że w wyniku zawężenia owej grupy ulegnie degradacji poziom cywilizacyjny i kulturowy zachodniego społeczeństwa. Dlatego też, walka ideologiczna przeniosła się na ten właśnie poziom. Możemy zaobserwować dynamiczne zmiany dostosowawcze. Dobrym probierzem jest zachowanie kościoła katolickiego, który w ciągu ponad 2 tysięcy lat swego istnienia wykazywał się sporą dozą elastyczności i, jak się wydaje, tej elastyczności bynajmniej nie utracił.
W obecnej walce ideologicznej potrzebna będzie instytucja wspierająca swym autorytetem hierarchiczność społeczną i w tym kościół widzi swą szansę na dalsze tysiąclecia. Jednocześnie przyjmuje postać zrozumienia i wyrozumiałości dla ludzkich słabości wszelkiego typu – i tych, które dotyczą elit, i tych, które dotyczą plebsu. Będzie więc instytucją pośredniczącą, łączącą wrogie obozy, jednym słowem – instytucją, bez której żadna ze stron nie będzie mogła się obejść.
Lewica natomiast zajmuje w tej rozgrywce miejsce po jednej ze stron – zupełnie inaczej niż kościół, który zaznacza swój dystans i rozważanie palących kwestii w tempie, który przystoi rzeczywistemu namysłowi i zrównoważonej decyzji. Lewica opowiada się po stronie elity, ponieważ ta elita chroni wartości, które lewica antykomunistyczna przyjęła za swoje. Są to wartości związane z heroicznym etapem rozwoju burżuazji. Etap ten minął już dawno, natomiast lewica radykalna jest wciąż do nich przywiązana. Wynika to z faktu, że drobnomieszczańska lewica wzięła się z dążenia do konsekwentnego rozwijania ideałów rewolucyjnego mieszczaństwa walczącego z feudalnym przesądem społecznym. W idei konserwatywnej lewica drobnomieszczańska widzi swego odwiecznego przeciwnika i nie dostrzega powodu, aby odstąpić akurat teraz od swojej walki z głównym wrogiem. Problem w tym, że przez XIX i XX wiek, alternatywa kapitalistyczna (mieszczańska) wobec społeczeństwa stabilnego przeszła swą drogę i doszła do impasu. Drobnomieszczańska lewica nie jest w stanie wyciągnąć wniosków z doświadczenia historycznego. Przede wszystkim, odrzuca wnioski, które Marks wyciągnął z krytycznej analizy drobnomieszczańskiego buntu przeciwko pozbawionego ruchu i mobilizacji społeczeństwa. Współczesna lewica pozostaje więc mentalnie na przedmarksowskim poziomie.
*
Ilustracją powyższego węzła gordyjskiego może być artykuł „Ludzie małpokształtni” Krzysztofa Budziakowskiego. Kim jest autor? Oto notatka biograficzna, którą można przeczytać pod rzeczonym artykułem w piśmie „Rzeczpospolita” (30.07.2021; dodatek „Plus, minus”): „Krzysztof Budziakowski jest poetą, filozofem, prezesem Fundacji im. Zygmunta Starego oraz wydawcą. Za swą działalność wydawniczą w podziemiu w PRL-u i późniejszą po 1989 r. był wielokrotnie odznaczany, m.in. Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyżem Wolności i Solidarności”.
A więc pozostaje kolegą z podziemia lewicowych bojowników o wolność spod jarzma „komunizmu”, którzy dziś się lokują od Piotra Ikonowicza po Pracowniczą Demokrację, przez redakcję „Dalej!”
O anarchistach wszelkiej maści nawet tu nie wspomnimy.
Z czym w PRL walczyli opozycjoniści? Budziakowski przedstawia to tak: „Po rewolucyjnym zniszczeniu szacunku dla tradycyjnej kultury i hierarchicznych światopoglądów najważniejszą cechą nowego człowieka stała się bezgraniczna pogarda dla dotychczasowych systemów moralnych, intelektualnych i estetycznych. Automatycznie prowadziło to do uzyskania przez niego nachalnej, prostackiej pewności siebie, bo bycie takim, jakim się jest z natury i takim, jak większość ludzi z najniższych warstw społecznych, prezentowane było jako nowy wzorzec, godny szacunku. Bez świadomości, że ten wzorzec to wzorzec miernoty.