Zobaczyć, że błękit jest światem,
jest tym samym, co zobaczyć, że świat jest błękitem.
I drży zakrzywieniami.
To przeczucie wywołuje zimny dreszcz, od którego jeżą się włosy.
Któż jednak może wiedzieć, jak jest dokładnie,
choć błękit myśli nasze myśli.
Wszyscy nasłuchujemy głosu,
a on milczy… milczy… milczy…
bo nie ma przecież ust, ale ma w śnieniu upodobanie.
I ty też jesteś jego maleńkim snem.
To właśnie przeciwstawił pustce:
pianę kwantową drżeń
widzianych jako przedmioty i osoby zwierzęce.
Niektóre pobożne.
Świat wokół jest błękitnymi kroplami snu.
Cicho, bardzo cicho pączkują tutaj
jako słone mastyło, rododendron von Oheimb Woislowitz ,
muchy, ciernie w głowie, księżyc, złość kota,
wichry barw i wszystko inne.
I pismo, które to mówi.
Noc ma swój błękit, błękit też ma swoją noc
i potęgę głębi wolno płynącej rzeki.
Nieruchoma jest tylko pustka,
ale w niej właśnie tkwi użyteczność wszechświata.
Błękit ukrywa ruchliwość
i w potwornej udręce nieśmiertelności wypluwa chmury snów,
bo zawiera w sobie całe istnienie.
Jest też kwadratem, który pachnie,
smakiem liczby,
melodią światła,
Tronem Wilka
i Sercem Nieba.
Potrafi jednak zatrzymać się między jedną bańką sekundy a drugą
niebieskim labiryntem zimnego wnętrza.
Umieraniem obdarza śnionych,
choć siebie nie rozpoznałby w lustrze, bo sam też jest i lustrem.
Zło istnieje tutaj tylko dlatego, że błękit robi to sobie.
Stwarzanie nadaje sens istnienia stwarzającemu, a nie stwarzanemu.
Nawet gdybym ja znowu się kiedyś przyśnił, („ja” się przyśniło),
to nie będę przecież pamiętał, że już się śniłem razem ze swoimi snami.
Śniący sen śni, bo jest śniony.
Póki więc można, trzeba błękitnieć, stawać się widocznym,
wtulać się, aż nastąpi wbłękitwstąpienie.
Czego żadne oczy nie widziały,
czego żadne uszy nie słyszały.
Tak to więc wygląda, moje dziecko.