Może dla esbeka wyglądałem na „swojaka”? Stanąłem w pewnym oddaleniu i słuchałem, udając zainteresowanie jakimiś owocami. Dziarski funkcjonariusz meldował, że pod Halą Targową znajduje się stoisko z podziemnymi wydawnictwami. Wskazywał nawet dokładnie miejsce. Chodziło o pewnych warszawiaków, którzy zjawiali się tam co niedzielę. Esbek widział, jak podchodzą do nich ludzie i kolporterzy po nieprawomyślne druki, ale sam nie chciał interweniować. Zrozumiałem, że zanosi się na poważniejszą akcję, więc zaraz podszedłem do przybyszów ze stolicy, zresztą całkowicie mi obcych, mówiąc:
– Zwijajcie te książki, bo za piętnaście minut najpóźniej jest tutaj ubecja i was wszystkich zgarną!
Spojrzeli na mnie dziwnie. Od pewnego czasu walczyli dzielnie z ziąbem rozgrzewającymi trunkami, więc byli już nieco podpici. Nie bardzo wiedzieli, czy faktycznie mają do czynienia z przyjacielem, czy kimś, kto raczej pragnie zdobyć ich zaufanie, może nawet w ramach zadań „służbowych”. Gdyby wiedzieli, czym od lat się zajmowałem! Nie wiedzieli, więc łypali podejrzliwie. Książki jednak pochowali, a ja miałem satysfakcję i swój mały rewanż na SB. W końcu spaprałem im akcję i to wskutek mojego własnego podsłuchu! Podsłuchać esbeka – jakaż to była przyjemność. Długo nie opuszczał mnie wewnętrzny chichot.
Jan Krzysztof Kelus śpiewał kiedyś: „dochodzimy swoich racji papierową amunicją”. Tak właśnie postrzegałem swoją misję. Wydanie nielegalnej książki poza cenzurą w nakładzie dwóch tysięcy egzemplarzy było jak wystrzelenie w komunę dwóch tysięcy pocisków. Gdy zakończyłem druk jakiejś publikacji, miałem poczucie swojego małego zwycięstwa. Bo książka jest czymś nieodwracalnym – będzie istnieć i będzie czytana. Ta nieodwracalność niezwykle mnie motywowała. Z dumą i satysfakcją dźwigałem paczki z wydrukowanymi tytułami, wiedząc, że one zaraz trafią do ludzi, a „tamci” nie będą mogli już z tym nic zrobić ani tego cofnąć4.
Znaczenie nielegalnych wydawnictw było ogromne. Kształtowały świadomość, były głosem wolnym, wolność od cenzury ubezpieczającym. Mówiły to, o czym nie pisały gazety i książki z legalnych wydawnictw, często wartościowe, ale które nie mogły przecież zamieszczać wszystkich treści. Publikacje podziemne mogły. Były też widocznym znakiem oporu, znakiem, że ktoś cały czas działa i wbrew zabiegom służb wydaje nieprawomyślne treści. Nie miałem pomysłu, jak obalić komunę, ale znalazłem odcinek frontu, na którym mogłem skutecznie walczyć. I bez względu na to, jaki rzeczywiście wpływ miały działania opozycji na przemianę ʽ89 roku, to jednak odnoszę dzisiaj wrażenie, że podziemny ruch wydawniczy należy do bardziej niedocenianych elementów tej wojny. Nie były to wszak spektakularne manifestacje czy strajki, jednorazowe wydarzenia, łatwo zapadające w pamięć. Sam na takich bywałem i rzucałem kamieniami w zomowców, ale nielegalna działalność wydawnicza przynosiła przecież lepszy skutek, skutek długoterminowy. Kropla drążyła skałę. Znaczenie podziemnej poligrafii docenił jeden z „naszych” autorów – Gustaw Herling-Grudziński, mówiąc w 1998 roku w wywiadzie dla TVP:
Ja za bohaterów uważam tych, co robili nielegalną prasę i nielegalne książki wydawali, tzw. drugi obieg. Nie chodzi o to, aby chodzić ze strzelbą po ulicy, chodzi o to, żeby robić rzeczy, które wymagają odwagi i ryzyka i Polacy to robili […]. To był wyczyn i to jest swego rodzaju bohaterstwo w walce cywilnej.
W tym studenckim okresie nie znalazłem ostatecznie odpowiedzi na pytanie, jaki jest, w znaczeniu absolutnym, sens ludzkiej egzystencji, ale nauczyłem się sam nadawać sens mojemu życiu i otwierać szeroko oczy na wewnętrzne energie i możliwości.
4 C. Kuta, Niecenzurowane. Z dziejów drugiego obiegu wydawniczego w Krakowie w latach 1976–1990, Instytut Pamięci Narodowej, Kraków 2019, s. 320–341