Budziakowski napisał zdumiewającą książkę. Po pierwsze oryginalną. Filozofowie naszych czasów przyjęli wygodny, bezwysiłkowy sposób na zaistnienie w publikacjach: ograniczają się zwykle do przedstawienia cudzych poglądów, nie wymyślają nic własnego, nowego, inspirującego.
Budziakowski wymyślił: zaprezentował pewną koncepcję, objaśnił pojęcie interesu narodowego. Rozprawiając się z martyrologicznym kultem klęski jako budulca przyszłości, podsunął pozytywistyczny, otwarty, żywy plan pracy dla ojczyzny.
Nie ma w nim patosu, jest wiara w „róbmy swoje”, w indywidualny wysiłek – przedsiębiorcy, nauczyciela, rolnika, artysty, wszystkich. Z niektórymi tezami można się spierać (np. że mądrzej byłoby postawić na ściślejsze relacje z Rosją niż z Ameryką), niektóre wręcz proszą się o polemikę (np. że szansą na zbudowanie zgody społecznej jest „odrzucenie polityki emocjonalnej na rzecz polityki racjonalnej” – a przecież to wyrafinowanie racjonalni, perwersyjnie rozumowi politycy wykorzystują umyślnie społeczne emocje rządzonych).
W każdym jednak przypadku lektura tych szkiców pozostaje frapującą przygodą. Wśród współczesnych publicystów-oryginałów wskazałabym tylko jednego o podobnej Budziakowskiemu odwadze: Piotra Wierzbickiego (z którego wieloma poglądami mi w poprzek).
Po drugie – jest to książka napisana czystym, precyzyjnym polskim językiem, co w publikacjach o tematyce społeczno-politycznej zdarza się rzadko. Czyta się ją znakomicie.
Po trzecie „My, polani…” to dzieło edukacyjne, zawiera mnóstwo ciekawostek, by wspomnieć choćby opinię Churchilla o błędach popełnianych przez Polaków w rządzeniu.
Znajdują się w tych szkicach sentencje-perełki, jak ta: „Ciała mamy polane, dusze nieumyte”. Nie kryję, że to książka w wielu aspektach mnie – która w młodości rozczytywała się w Mirosławie Dzielskim – szczególnie bliska.
Jak widać tylko poeci z ducha potrafią pisać świetne książki o prozie życia.