Jeszcze nie skończyłem lektury, a już poczułem rwący prąd poezji. Wiersze Budziakowskiego przywracają mi wiarę w sens słowa. Operują świeżą, celną metaforą, ubraną w elegancką formę, a w planie treści stawiają wiele trudnych, bolesnych pytań o ludzką kondycję. Wypowiadane w finalistycznej sytuacji, gdy „nasze łodzie przeciekają”, gdy widzimy to coraz wyraźniej i nie mamy dobrych pomysłów na ucieczkę – zmuszają do współuczestnictwa i szczerości.
Poruszyła mnie ta książka. Nie obejrzałem przez nią „Faktów”, ani „Faktów po faktach”, tylko czytałem, albo rozważałem kolejne utwory, a przed świtem się obudziłem i układałem w głowie swoje przemyślenia. Dawno już tak ostro nie zareagowałem na poezję. Tomik Krzysztofa Budziakowskiego uderza mocno. Nie w serce, ale prosto w krtań.
Zacznijmy od podstawowej konstatacji, że łodzie przeciekają. Taka jest sytuacja wyjściowa. Wszelkie obrazy, myśli i pojęcia w perspektywie nieuchronnej śmierci stają się gęste od niepokoju. Sam pejzaż poetycki też nie jest bezpieczny: góry pokrywają cmentarzyki, błotnista ziemia jest pełna robaków, gotowa nas przygarnąć, a jakże…
Mglistą obietnicę przynosi tytułowe słowo „Choć”. Zapowiada, że „nasze potem” chyba jednak istnieje. Coś (bo raczej nie ktoś) domaga się od nas jasnego myślenia i sprawiedliwego działania, a potem czarny ocean wciąga i być może ostatecznie ocala… Może. Jednak dziadka z brodą, nazywanego Bogiem, w tym świecie nie spotkamy, co nie znaczy, że zostaliśmy zwolnieni od szukania tego, co reprezentuje jako symbol. Być może ON przygląda się Sobie Naszymi Oczami? To w warstwie metafizycznej. Panteizm!
Autor stawia też sporo trudnych pytań dotyczących ludzkiej kondycji. Na przykład takie. Czy jeśli wybiję wszystkie swoje wewnętrzne zwierzęta, osiągnę harmonię, szczęście, czy zapadnę w letarg, bo napędzają mnie już tylko emocje? To chyba o medytacji i stanach mistycznych? Poszukiwaniu łatwego ukojenia jaźni.
Napięcia tworzą w tym tomiku całą pajęczynę, która przebiega od końcowego obrazu przeciekającej łodzi – w głąb: człowieka, filozofii, kultury, natury. Budziakowski pisze osobiście, bez wymądrzalstwa, w każdym wierszu uderza inaczej. Zawsze celnie.
Podobnie brzmi posłowie tomu, szkic krytyczny autorstwa Józefa Barana – bardzo głęboki, analityczny, kunsztowny, zamyślony. Do tego dochodzą piękne obrazy Tadeusza Boruty – no i mamy całość.
Coś powiedziałem, ale jakbym nic nie powiedział. Wyimkowo, garść wrażeń bez ugruntowanych przemyśleń. W pamięci pozostaje mi płonąca jabłoń. Jabłka się już upiekły i pachną karmelem. Każdy widzi co chce. Józef Baran trudną afirmację świata, a ja silny niepokój i nastrój prawdziwie mrocznej tajemnicy istnienia.