Na szczęście refleksje Budziakowskiego nie są li-tylko suchym traktatem filozoficznym, bywają jednocześnie liryką na wskroś zmysłową i emocjonalną, upejzażowioną i uprzyrodowioną.
I na przekór chwalcom nowoczesności, którym takie sięganie do rekwizytorni rodem z Jana z Czarnolasu mogłoby się kojarzyć z sielankowością – poeta z Lipnicy udowadnia, że jest wręcz odwrotnie. W arcydziełku poetyckim „Dwudziesta trzecia” poświęconym opisowi śnieżnych wzgórz (uosabiających śmierć?) mamy do czynienia z mrożącymi krew w żyłach metaforami typu:
”w puchu ukrywa się cisza tak głęboka, że wchłonie i zdusi każdy dźwięk”,
„w podziemnych korytarzach śpią zmęczone mrówki”, „i nagle dreszcz przebiegający po plecach, po karku, po głowie. Z myślą, że może wszystko co widzę, ten krajobraz dookoła,/ to właśnie Ona./ Pierwsza Przyczyna wszystkiego, która i swoją jest przyczyną./ I patrzy na siebie moimi oczami./ Naszymi oczami. Wszystkimi./ Patrzy na siebie”…
Kapitalne i odkrywcze poetycko stwierdzenia wynikają z kontemplacji ośnieżonych wzgórz, zapomnianych wiejskich cmentarzyków, gdzie widać jak na dłoni przemijanie… Medytacje intelektualne zrodzone z ekstazy ulotnej chwili, z brodzenia w potoku górskim i łowienia ryb, dla których jest się „bosym wysłannikiem Przeznaczenia”..
Przedmiotem intelektualnych medytacji może stać się sadzenie heliotropu, ludzka łza, której poeta poświęca wiersz i pytanie: „”czy każda kropla wody w oceanach świata w swojej historii była już łzą?”… A także wieczorne poszukiwanie wewnętrznej harmonii i cowieczorny rachunek sumienia („Czterdziesta”) czy skwarne południe, gdy „białe płatki jedwabnego rumianku/ jak klawisze fortepianu,/ przypominają o preludium nr 4 skomponowanym na Majorce”…
Niekiedy bywa to liryka wręcz okrutna w wiwisekcji, gdy poeta wstępuje w siebie i dokonuje rozliczenia. Opisowi owego poetyckiego wsiebiewstępowania mógłby patronować Zygmunt Freud i Carl Gustav Jung. W notatce „Dziewiątej”, „Dziewiętnastej” czy „Dwudziestej drugiej” poeta obraca oczy do środka, w przestrzeń umysłu, graniczne zakamarki, by dotrzeć do „wewnętrznej hodowli wewnętrznych zwierząt”, zapisanych nam może w genach, w spadku po pogańskich antenatach a może otrzymanych bezpośrednio od zwierząt. Pyta: „gdyby zostały pokonane czyli zagłodzone lub lepiej:/przebite jak smoki metaforycznymi włóczniami – / czym byłaby pustka po nich?”.
Te wiersze „wsiebiewstępujace”, to jakby medytacje nad złożonością naszej pół-ludzkiej, pół-zwierzęcej a w każdym razie hybrydalnej natury.
Szukanie odpowiedzi na ważne pytania – odbywa się zarówno za pośrednictwem metaforycznej penetracji (świeża, odkrywcza metafora jest mocną stroną wierszy) przestrzeni, krajobrazu, Natury a więc tego co na zewnętrz człowieka (Makrokosmosu), jak i tego co roi się w głębi lęków ludzkich, w nano-przestrzeni Mikrokosmosu.
3.
Byłbym jednak jako autor tekstu winien błędnego wyobrażenia, gdyby ktoś po przeczytaniu powyższego uznał, że Budziakowski to wyłącznie poeta natury, opozycyjny wobec poetów kultury… Jakiś Jan Jakub Rousseau, naturszczyk Rousseau Celnik (przywołany w jednym z wierszy) czy neo-Jerzy Harasymowicz. Owszem „hreczkosiej” z Krzyśka nielichy, bo trzeba przyznać nieźle rozeznaje się w faunie i florze…. Ba, Budziakowski zna nie tylko nazwy, ale potrafi je też rozpoznać po zapachu (kwiaty) śpiewie (ptaki), dotyku i smaku. Jednak posiada też głęboką wiedzę z zakresu kultury, historii starożytnej i współczesnej, muzyki, malarstwa… Tu czy tam błyska nią w wierszach, nie nadmiernie obciążając popisami erudycji, żeby wiersze mogły fruwać… Służą jako aluzyjne dopełnienie i wzbogacenie pięknych porównań i przenośni, czy skojarzeń. Wskazują, że nie jest gorszym od Miłosza znawcą nauki np. Epimenidesa, który twierdził, że „świat powstał z Powietrza i Nocy, a wszystko co widzialne /ma swoją odwrotność”. Muzykę operową zna nasz poeta nie tylko z teorii, ale i z praktyki, bo sam pobierał lekcje śpiewu siłując się z partiami „Wesela Figara”,…Nieobce mu także nazwiska: Jordi Savalla, Giordana Bruna, królowej Hatszepsut znad Nilu… śpiew: Cheta Bakera „z zapachem floksów”, malarstwo Salvadora Dali, już nie mówiąc o Vivaldim, Borgesie, Rilkem itd.itd. Potrafi utożsamić się nawet z nieznanym prawie nikomu rzymianinem Ammianusem Marcellinusem, z którym łączą go – jak twierdzi w wierszu „Trzydziestym ósmym” – podobne tęsknoty i tarapaty losowe, choć dzielą tysiące lat. Jest więc Budziakowski zarówno poetą kultury, jak i poetą natury. W podobny sposób łączy emocjonalność, liryzm z refleksyjnością i dystansem. Na tej samej zasadzie jak łączy rozbuchaną barokowo zmysłowość obrazowania z wieloznacznością i operowaniem niuansami, odcieniami, pastelowymi barwami…
4.
Pisząc ten tekst zaopatrzyłem go tytułem „Liryka trudnej afirmacji”. Tak. Trudnej, bo mimo, że te wiersze a czasem miniaturki prozatorskie („Szósta”) są ładne, wieloznaczne, kunsztownie zbudowane o symetrycznej konstrukcji i ozdobnych, małych czy dużych metaforach – a więc afirmatywne w formie (estetyzm jest rodzajem afirmacji) – to jednak przy ich lekturze odczuwa się, iż często bywają podszyte lękiem, dramatyzmem, związanym nie tylko z poczuciem upływającego czasu, który naznacza wszystko i wszystkich przemijalnością, lecz także z jakimś rodzajem niespełnienia, niedosytu, pragnienia, głodu, platońskiej tęsknoty za nieokreślonym, absolutnym… Słowem, zrodzonej z niepogodzenia się z ludzkimi ułomnościami i niedoskonałościami, z ludzką niewiedzą i ograniczonością, żeby poprzestać tylko na tych pierwszych z brzegu dramatycznych cechach ludzkiego losu i nie zapuszczać się za daleko w rejony ciemności, widoczne też w tej liryce…. nie stać się więźniem „władzy snów ciemnych/ snów oplatających swoim przeznaczeniem”.
W takich wypadkach pozostaje autorowi bezradne stwierdzenie, że najbezpieczniej było w łonie matki, „ w szumie płynącej krwi”, w „zapachu błękitnego mleka”,” w kołysaniu, chlupocie, przelewaniu (…) w zacisznym falowaniu, przytulnym głaskaniu/ tętencie serca(…) bo to jedyny moment, kiedy jeszcze nie wiesz co to głód”.
5.
Z drugiej strony czytając tom debiutanta odczuwa się, że podmiot liryczny to niezły sybaryta, łasuch, pięknoduch kochający uroki i smaki, rozkosze podniebienia, dobre bourbony, zapachy Chanel nr 5 i słodkie wonie heliotropu… jednym słowem wyznawca hedonizmu i hodowca pięknych grzeszków, albowiem „bogactwo, które otrzymałem nie ma końca” i warto popróbować tego wszystkiego, choć ma się świadomość, że „nasze łodzie przeciekają”.
Jednak silniejsza jest w wierszach Budziakowskiego potrzeba afirmacji siebie, świata i siebie… Bo jednak endorfiny, hormony poprawiają samopoczucie, koją ból, głaszczą po głowie, przywracają dobre samopoczucie, można prowokować ich wydzielanie, „a jednym ze sposobów jest uśmiech
w ciemności”…
I choć „rozum praktyczny przygląda się z ironicznym uśmiechem zachłyśnięciom duszy” – warto, bo co innego pozostaje, „zanim stanę się wszędzie nieobecny” , zatracić się w smakach, zapachach, ekstazie. „wmówić sobie radość chwil (…) usłyszeć jaśminy śpiewające Vivaldiego (…) szukać
dalej największej tajemnicy świata, kwiatu paproci”.
Kim więc jesteśmy? – pyta w kluczowym wierszu poeta, my „którzy boimy się stracić resztki, okruszki, odłamki…/ choć nasze łodzie przeciekają.”, a gdzieś za horyzontem:
„czeka cichy ocean (…)
Wchłonie nas i nasze łodzie.
On. Nieprzemijający, który dał nam to
czego sam nie posiada, przemijanie.
I jak było na początku,
będzie dalej w milczeniu
uderzał falami o brzegi zimnych klepsydr.”.
Recenzja opublikowana jako posłowie „Choć nasze łodzie przeciekają…” i w „Nowym Napisie”