Yorgos Lanthimos / USA, Wielka Brytania, Irlandia / 2024
Volenti non fit iniuria ?
To łacińskie powiedzenie, „Chcącemu nie dzieje się krzywda”, musi przypomnieć się w formie pytania każdemu widzowi „Rodzajów życzliwości” Yorgosa Lanthimosa. W filmie podzielonym na osobne, a jednak powiązane ze sobą nowele, „życzliwość” okazuje się nie cnotą, lecz narzędziem dominacji; nie wyrazem wolnej woli, lecz formą zniewolenia, choć, co zaskakujące, dobrowolnego. W naszym świecie widzianym przez greckiego reżysera ludzie pragną za nią zapłacić każdą cenę. Film „Rodzaje życzliwości” to obserwacja mechanizmów emocjonalnej podległości i potrzeby przynależności.
Jego strukturę tworzą trzy opowieści, trzej bohaterowie, trzy ścieżki ku samozatraceniu, które łączy nie tyle fabularna ciągłość, co powracające motywy: potrzeba kontroli, tęsknota za miłością i przerażająca symetria emocjonalnej zależności. To tryptyk o tym, że człowiek jest gotów zrobić wszystko, by nie być sam, nawet jeśli ceną jest utrata godności i tożsamości.
W pierwszej historii śledzimy losy Richarda (w tej roli znakomity Jesse Plemons), który nie potrafi funkcjonować bez codziennych, szczegółowych instrukcji swojego mentora, tajemniczego szefa potężnej korporacji. Jego życie, nawet w aspektach intymnych, regulowane jest wyznaczanymi zadaniami. Szef (Willem Dafoe) zapewnia mu w zamian bardzo wysoki standard życia, akceptację i dwuznaczną bliskość, podobną do relacji ojca z dzieckiem. Kiedy jedno z dziwnych i mrocznych zadań nie zostaje wykonane a ów mentor przestaje dawać mu wskazówki i zrywa kontakt, Richard popada w stan egzystencjalnego zagubienia i rozpaczy. W drugiej noweli, policjant czekając na zaginioną żonę, popada w psychozę i straumatyzowaną przejściami żonę odbiera jako kogoś kto tylko podszywa się pod nią. Ta, pragnąc odbudowa z nim relację bliskości, godzi się na realizacje kompletnie patologicznych żądań. Trzecia historia to przypowieść o sekcie i młodej kobiecie, która na polecenie guru, rezygnuje z relacji z mężem i córką, aby poszukiwać „wskrzesicielki ludzi” i uzyskać poczucie przynależności. W każdej z tych historii „życzliwość” oznacza coś, co wymyka się tradycyjnej etyce – staje się gestem przymusu podszytego emocjonalnym szantażem, formą organizacji cudzego życia opartą nie na szacunku, lecz z jednej strony na potrzebie panowania a z drugiej na lęku przed samotnością.
Tytuł filmu prowokuje: czy istnieją „rodzaje” życzliwości? Czy da się odróżnić życzliwość autentyczną – wynikającą z miłości i troski – od tej, która wynika z kontroli i pragnienia władzy? Lanthimos zdaje się mówić: każda forma relacji międzyludzkiej – także (a może szczególnie) ta najczulsza – zawiera w sobie potencjał przemocy. To nie fizyczna siła, lecz emocjonalna zależność, potrzeba aprobaty i przynależności, są najbardziej skutecznymi narzędziami dominacji. Uzależniają się przecież jednak ci, którzy pragną się uzależnić, którzy są emocjonalnymi dziećmi.
Wszystkie postaci w filmie komuś podlegają – szefowi, partnerowi, guru. Potrzebują przewodników ponieważ współczesny człowiek jest infantylny i zatracił poczucie tradycyjnej hierarchii. To dramat pokolenia wychowanego w kulturze zbuntowanego, ale samotnego i zagubionego tłumu. Lanthimos odsłania to w sposób brutalnie logiczny: jeśli nie wiesz, kim jesteś, ktoś inny powie ci, kim masz być a ty z chęcią oddasz za to swoją wolność.
Te trzy nowele można odczytywać jako alegorie trzech typów instytucjonalnego uzależnienia: korporacji, małżeństwa i religii. W każdej z tych struktur może być obecny ktoś, kto „wie lepiej”, co jest dobre dla jednostki. „Życzliwość” staje się tutaj językiem dominacji – sformalizowaną formą opieki, która w rzeczywistości nie dopuszcza buntu, zmiany, wolnej decyzji. Każda relacja oparta na zależności zostaje tu obnażona jako potencjalnie opresyjna. W tym kontekście Lanthimos zdaje się być uczniem Michela Foucaulta – demaskuje subtelne mechanizmy władzy, które nie polegają na przemocy fizycznej, lecz na organizowaniu dyskursu, ustalaniu, co jest „normalne”, „dobre”, „właściwe”.
Jesse Plemons i Emma Stone – w kilku różnych rolach – budują postaci uwięzione między potrzebą miłości a lękiem przed samotnością. Stają się scenicznymi atrapami osobowości za którymi kryje się pustka. Bo właśnie o wewnętrznej pustce opowiada ten film – pustce z której rodzi się lęk samotności, pustce z której rodzi się potrzeba znalezienia obiektu do którego można się przywiązać, nawet za cenę samozniszczenia. Obiektu, która nada sens życiu.
Paradoks „Rodzajów życzliwości” polega na tym, że żadna z postaci nie jest do niczego zmuszana. Lanthimos diagnozuje coś znacznie głębszego niż przemoc relacyjną. Odsłania mechanizm ochotniczego oddawania się w niewolę, byle tylko poczuć się potrzebnym i kochanym. W tym sensie życzliwość nie odbiera wolności, bo wolność już została oddana – w akcie głębokiej egzystencjalnej kapitulacji. Tytułowa życzliwość staje się tutaj raczej formą zgody – wspólnym rytuałem, który legitymizuje absurdalne układy. To nie tyrania – to teatr, w którym każdy zna swoją rolę i gra ją z własnej woli, byle nie musieć konfrontować się z wewnętrzną pustką. Film stawia zatem bardziej przerażające pytanie niż to, czy życzliwość może być opresyjna i czy istnieją rodzaje życzliwości. Pyta czy nie jest tak, że wielu z nas po prostu nie chce być wolnymi? Czy uczynienie z kogoś „mistrza”, „przewodnika”, „kochanka”, „matki” – nie jest tak naprawdę projekcją naszej nieumiejętności samostanowienia?
Bohaterowie Lanthimosa nie są więc ofiarami – są współtwórcami własnego zniewolenia. Oddają władzę nad sobą, nie dlatego, że ktoś ją brutalnie przejmuje, lecz dlatego, że sami nie potrafią jej unieść. To współczesny portret człowieka neurotycznego – zmęczonego wolnością, niepewnego siebie, szukającego oparcia nawet za cenę absurdu.
Z tego punktu widzenia Lanthimos mówi nam coś fundamentalnego o miłości: że jest nie tylko relacją emocjonalną, ale strukturą podporządkowania, w którą wchodzimy z własnej woli. Tęsknota za byciem kochanym łączy się nierozerwalnie z pragnieniem, by ktoś o nas zadbał, uchronił nas przed chaosem wyborów.
A zatem Lanthimos nie oskarża życzliwości – on pokazuje, jak łatwo można ją przekształcić w narzędzie rezygnacji z wolności. I to nie dlatego, że ktoś nas do tego zmusza. Przeciwnie – bo sami tego chcemy. Dobrowolne zniewolenie jest bardziej trwałe niż przemoc, bo daje złudzenie bezpieczeństwa. Żyć pod cudze dyktando, ale z czułością, to przecież nadal żyć „w miłości”.
Być może to właśnie Lanthimos stawia ze znakiem zapytania: czy człowiek w ogóle chce być wolny? Czy potrafi udźwignąć samotność decyzji, ryzyko odrzucenia, trud samodzielnego myślenia? Czy nie wybieramy życzliwego ”pana” – partnera, szefa, przewodnika – tylko po to, by nie brać odpowiedzialności za samych siebie? I ostatecznie wybrać drogę do zniewolenia? Czy więc jedynym wyborem jest być zniewolonym lub zniewalającym?
W „Rodzajach życzliwości” największym dramatem współczesnego człowieka jest to, że myli podporządkowanie z bliskością, kontrolę z troską, a zniewolenie – z miłością. To film trudny, chłodny, konceptualny. Ale też przenikliwy i okrutny. Dla tych, którzy potrafią czytać takie obrazy – prawdziwie bolesna opowieść o nas samych.