Charlie Kaufman / USA / 2020

Uwięzienie
„Może pora z tym skończyć” Charlie Kaufmana to film o człowieku, który nigdy nie wyrósł ze swojego dzieciństwa – nie w sensie nostalgicznym, lecz egzystencjalnym. Początek filmu wprowadza nas w pozornie banalną sytuację – młoda para, Lucy (Jessie Buckley) i Jack (Jesse Plemons), jedzie samochodem drogą zasypaną śniegiem, by odwiedzić rodziców Jacka. Jack chce, aby poznali Lucy. Podróż do domu staje się powoli powrotem do źródła lęku Jacka, a dom rodziców – przestrzenią rozpadu, w której przeszłość, teraźniejszość i fantazja zaczynają się ze sobą mieszać. Dom rodziców Jacka okazuje się sceną psychicznego chaosu. Widzimy, że to dom, który zawsze przesiąknięty był lekceważeniem, kontrolą i wstydem.
Toni Collette i David Thewlis grają rodziców w sposób niemal groteskowy – są nadmiernie uprzejmi, fałszywie radośni, natrętni a zarazem sztuczni w sposobie, w jaki traktują syna. Jack porusza się między nimi z napięciem dziecka, które czuje się przestraszone, niegodne miłości, a jednocześnie winne. Relacje Jacka z rodzicami są przyczyną jego psychicznego kalectwa – niewidzialnym, ale wszechobecnym źródłem wewnętrznej blokady, która nie pozwoliła mu stać się samodzielnym człowiekiem. Już pierwsze sceny wizyty ujawniają głębokie napięcie: Jack, stojąc przed domem, mówi do Lucy, że „nie jest jeszcze gotowy, by wejść”. Ten gest – pozornie błahy – jest w rzeczywistości symbolicznym cofnięciem się do dzieciństwa. Dom rodzinny to dla niego nie miejsce bezpieczeństwa, lecz lęku i upokorzenia, przywołujące atmosferę chłodu emocjonalnego, przymusu i wstydu. Rodzice, choć oczekiwali ich przyjazdu, każą na siebie czekać, co już jest pierwszym sygnałem ich braku empatii i lekceważenia. Gdy wreszcie się pojawiają, powitanie jest bardzo nienaturalne. Ojciec podaje synowi rękę, nie patrząc mu w oczy ani przez sekundę. Matka zachowuje się w sposób egzaltowany, co może być próbą ukrycia czegoś. Ta sztuczność i powierzchowność jest widoczna, gdy w trakcie kolacji matka zadaje Lucy pytanie co ta maluje, ale natychmiast, tak jakby odpowiedź mało ją interesowała, wychodzi do kuchni. Rodzice Jacka, są mistrzami sprzeczności: raz wylewnie życzliwi, raz protekcjonalni, raz nadmiernie radośni, by za chwilę wybuchać w kuchni ledwo ukrywaną przed synem i jego dziewczyną wściekłością. Jack, wychowany w takiej atmosferze, nauczył się tłumić emocje, przewidywać nastroje, kontrolować gesty. Kiedy matka próbuje dotknąć jego ramienia, uchyla się odruchowo – jak ktoś, kto zna dotyk nie jako czułość, lecz jako naruszenie granic. W dzieciństwie musiał zapewne uczyć się, jak nie drażnić matki, jak nie rozczarować ojca, jak być niewidzialnym, by uniknąć kary.
Szczególnie znamienne jest to, że Jack nie potrafi rozmawiać z ojcem. Ojciec jest fizycznie obecny, ale psychicznie nieosiągalny, chłodny, oceniający, niezdolny do empatii. W jego geście podania ręki bez spojrzenia widać całe dziedzictwo wychowania. Dla Jacka oznacza to brak wzorca męskości, brak potwierdzenia własnej wartości, brak zewnętrznego punktu odniesienia. Matka z kolei reprezentuje emocjonalną manipulację i dwuznaczną czułość. Chwali syna w sposób, który odbiera mu wszelką wiarę w siebie: „dobrze sobie radzisz, mimo że nie masz talentu ani żadnych zdolności”. To zdanie jest esencją ich relacji – komplement, który rani głębiej niż jawna krytyka. Zawiera w sobie pogardę w przebraniu troski. W takim świecie nie można wzrosnąć – można tylko udawać, że się istnieje. Jack dorastał więc w poczuciu, że cokolwiek zrobi, jak by się nie starał, zawsze będzie niewystarczający.
Szczególnie niepokojący jest motyw podrapanych przez psa drzwi do piwnicy, detal, który film pokazuje, ale nie wyjaśnia. Jack reaguje na nie z wyraźnym niepokojem, jakby wiązały się z traumatycznym wspomnieniem. Opowiada Lucy, że w dzieciństwie zawsze bardzo bał się tej piwnicy i że w okresie szkolnym był długo gnębiony, choć nie wskazuje przez kogo. Być może dręczycielami byli rówieśnicy, ale możliwe, że źródło tego gnębienia było bliżej – w domu, że gnębiącymi byli rodzice, którzy na przemian zawstydzali i karali, a potem udawali, że nic się nie stało. Pies przecież nie drapał tych drzwi bez powodu. Chciał się tam dostać do czegoś albo raczej do kogoś i tym kimś mógł być Jack zamknięty tam za karę. Od pewnego momentu w filmie zaczyna się chaos. To, co początkowo wyglądało na realistyczną historię, szybko zaczyna pękać. W jednej chwili matka jest młoda i pewna siebie, w drugiej – chora, starzejąca się, umierająca, karmiona przez Jacka. Ojciec raz dowcipkuje, raz trzęsie się ze starości.
Zmienia się imię Lucy – raz jest Lucy, raz Lucia, raz Louisa. Raz jest studentką fizyki, innym razem malarstwa, gerontologi, by w końcu okazać się najpierw poetką a następnie kelnerką. Zmieniają się jej ubrania, ton głosu, kolor włosów. Czas płynie w dziwny sposób – jakby każde słowo, które Lucy wypowiada, dotyczyło innej przeszłości. Jack pozostaje ten sam – spięty, pełen lęku, wycofany. Wiele scen jest odrażających, jak ta, gdy ojciec zapraszając dziewczynę na nocleg wręcza jej koszulę nocną matki Jacka ubrudzoną obrzydliwą, lepką, żółtą kaszką. Co jakiś czas jest przeskok do innej scenerii w której widzimy starego woźnego (Guy Boyd).
Aż w końcu zaczynamy rozumieć, że wszystko to odbywa się nie w prezentowanej rzeczywistości, lecz w głowie Jacka, który jest właśnie tym starym, samotnym woźnym z którego wyśmiewają się uczniowie. Lucy istnieje tylko jako projekcja, wyobrażenie kobiety, którą Jack mógł poznać, gdyby wtedy, gdy zapatrzył się na nią w barze, odważył się poprosić o numer telefonu. Kaufman, mistrz psychologicznej dekonstrukcji, nie opowiada tu historii miłosnej, lecz dramat rozpaczliwej autokreacji – proces, w którym umysł konstruuje, przekształca i unicestwia swoje własne projekcje, aż pozostaje tylko pustka, stara szkoła i woźny sprzątający korytarze. Wszystko, co oglądamy, to strzępy świadomości człowieka, który już nie uczestniczy w życiu, lecz tylko rozpaczliwie wspomina i wciąż przetwarza swoje marzenia i lęki.
W wyobraźni tworzy świat, w którym mógłby być kimś: naukowcem, laureatem Nagrody Nobla, synem godnym uznania. W jego fantazji pojawia się matka siedząca obok niego na scenie, gdy przemawia po otrzymaniu nagrody Nobla. Wreszcie dumna, oklaskująca go ze łzą w oku. Ale nawet ta wizja przeniknięta jest ironią – matka, która w rzeczywistości odebrała mu wiarę w siebie, teraz klaszcze duchowi, którego sam stworzył, by choć raz poczuć jej aprobatę.
Film Kaufmana jest zarazem metafizycznym dramatem i egzystencjalnym horrorem. Świat Jacka to koszmar niespełnienia, w którym każde wspomnienie zamienia się w samooskarżenie. Lucy, która wciąż powtarza, że „może pora z tym skończyć”, mówi w istocie jego głosem. To zdanie, które staje się jego własną myślą samobójczą. To wezwanie do śmierci – ale też do prawdy. Bo Jack już wie, że nie ma nikogo, kto mógłby go kochać, że cała jego relacja z Lucy jest tylko wyobrażeniem uczucia, jakiego nigdy nie odważył się szukać w realnym świecie. Jego umysł, niczym teatralna scena, odgrywa spektakl. Jego wyobraźnia jest olbrzymia i chora zarazem. To teatr umysłu, który gra przed pustą salą.
Kaufman rozbiera ludzką psychikę z okrutną precyzją. W jego filmie nie ma litości – jest za to bezbrzeżna empatia wobec cierpienia, które człowiek sam sobie zadaje, pielęgnując w sobie dziecko, które nigdy nie dorosło, bo nigdy naprawdę nie było akceptowane i kochane. Jack nigdy nie przestał być synem, który boi się zawieść, który chce zasłużyć na podziw, bo wie, że o bycie kochanym musi bardzo się starać, ale jednocześnie nie wierzy w siebie. Nie wierzy w jakąkolwiek swoją wartość. Jego fantazje, wypełnione cytatami z filmów, książek i piosenek, to forma schronienia przed dojmującym brakiem miłości.
To także film o umieraniu świadomości, jeśli ta pielęgnuje w sobie toksyczne energie. O tym, że człowiek może umrzeć, zanim umrze jego ciało. O samotności, która staje się chorobą duszy – paraliżującą, niewidzialną, niezrozumiałą dla świata. Kaufman pokazuje, jak niedopełniona i chora relacja z toksycznymi rodzicami, zwłaszcza z matką, może zniszczyć odwagę kochania i przyjmowania miłości. Taki brak bezwarunkowej bliskości na zawsze zamieniły Jacka w cień człowieka.
Ten film, to nie tylko opowieść o samotnym woźnym – to opowieść o człowieku, który ugrzązł w introspekcji tak głęboko, że nie miał odwagi i siły, by naprawdę żyć. Żył tylko marzeniami i przywoływał wspomnienia demonicznych rodziców. „Może pora z tym skończyć” to fraza która pojawia się w fantazjach Jacka w różnych znaczeniach. Raz wyobraża sobie, że nawet gdyby się kiedyś odważył i nawiązał z Lucy znajomość, to na pewno po krótkim czasie, ona i tak myślałaby o jej zakończeniu. Drugi raz myśląc o zakończeniu życia. Zakończeniu dla którego wybrał zaskakującą i niespotykaną, symboliczną formę. Rozbiera się do naga w samochodzie stojącym na mrozie i ogień pragnienia, który trawił go całe życie zostaje zamrożony wraz z nim.
Ten film pokazuje nam dramat poprzez zacieranie się granic między świadomością a snem, między pamięcią a wyobraźnią, między jaźnią a rzeczywistością. Każdy kadr przypomina zimne lustro, w którym odbija się człowiek niezdolny do miłości, ponieważ całe życie spędził, marząc o byciu kochanym.
Kaufman mówi coś bardzo smutnego – czasem człowiek zamiast po prostu żyć, całe życie może spędzić tęskniąc za nieosiągalnym, będąc więźniem krytycznych i nie zdolnych do miłości rodziców, więźniem karmionych w sobie i ożywianych wyobrażeń.
I że może po prostu z takiego więzienia wyjścia nie ma.
