Joel Coen / USA, Wielka Brytania / 2001
Czy jest w każdym z nas?
To film pomiędzy klasycznym czarnym kryminałem a egzystencjalnym dramatem o samotności i absurdzie życia. Bracia Coen przeprowadzają wiwisekcję duszy pospolitego człowieka, który osiągnął stabilizację życiową i zawodową. Film jest czarno-biały, co nie tylko podkreśla inspiracje kinem noir, ale także buduje wyjątkową atmosferę. Efekty specyficznych kontrastów osiągnięto filmując na taśmie kolorowej a następnie kopiując ją na czaro-białą. Każdy kadr to przemyślana kompozycja stworzona przez operatora Rogera Deakinsa. Rodzaj wizualnego poematu, który podkreśla emocjonalny stan głównej postaci.
Bohaterem filmu jest Ed Crane (grany przez fenomenalnego Billy’ego Boba Thorntona), cichy fryzjer z małego miasteczka w Kalifornii lat 40-stych, który wydaje się istnieć tylko po to, by strzyc ludzi i patrzeć na świat z rozczarowaniem i rezygnacją. Uosabia człowieka bez właściwości, który przez długie lata pozwala rzeczywistości przepływać obok siebie. Jego milczenie to forma bezradności lub ucieczki od świata, który nie oferuje mu nic poza rutyną i niespełnieniem. To człowiek, który nie umie artykułować potrzeb, nie umie walczyć o swoje i nie rozumie co czuje. Crane nie buntuje się otwarcie. Trwa w jakiejś formie apatii albo inaczej acedii jakby określił to któryś z Ojców Pustyni. Przynajmniej do momentu, gdy pojawi się w nim pragnienie posiadania czegokolwiek, co można nazwać „własnym”. Bycia kimś innym niż fryzjerem, którego życie toczy się między nożyczkami a gazetą. Mimo dobrego, stabilnego życia z żoną we własnym domu.
Wbrew pewnym pozorom, nie jest to tylko pastisz ani hołd dla czarnego kryminału a raczej próba egzystencjalnej analizy ludzkich pragnień, które – nieuświadomione lub źle ukierunkowane – prowadzą do katastrofy. Ten film pokazuje, co naprawdę kieruje czasem człowiekiem. Centralną emocją wydaje się tutaj chciwość. Nie spektakularna, lecz cicha i bezbarwna. Taka, której można w sobie nie zauważyć — i właśnie dlatego jest tak groźna. Chciwość Eda nie jest prosta: to nie głód pieniędzy, lecz pragnienie czegoś „więcej”. Życia poza fryzjerską codziennością, gdzie każdy dzień jest powtórzeniem poprzedniego. Gdy pojawia się okazja — inwestycja w chemiczną pralnię — Ed rzuca się na nią nie z kalkulacją, lecz jak ktoś, kto rozpaczliwie potrzebuje zmiany. Gdy jednak jest się niezbyt rozgarniętym, a ma stabilną pracę, to próba zostania biznesmenem zazwyczaj kończy się źle.
Chciwość nie jest tutaj groteskowa, jak u postaci z najsłynniejszego chyba filmu braci Coenów, „Fargo”. U Eda – objawia się nie tylko jako potrzeba pieniędzy, ale odmiany własnego losu. U jego żony Doris (w tej roli, zadziwiająca jak zwykle Frances McDormand) – jako pragnienie stabilności i ukrytej emancypacji. U Big Dave’a (granego przez Jamesa Gandolfiniego) – jako typowa dla amerykańskiego snu potrzeba dominacji i męskości. Chciwość nie musi krzyczeć. Wystarczy, że szepcze. Choć „wynalazca”z pomysłem na chemiczne czyszczenie ubrań to już człowiek wyraźnie opętany wyobrażeniem o zysku nawet za cenę prymitywnego oszustwa.
Narratorem filmu jest jego bohater, Ed Crane, spisujący w celi śmierci swoje wspomnienia dla jakiejś gazety. Przeprasza on swoich czytelników, za momentami zbyt długie opisy, tłumacząc się, że jego honorarium to 5 centów za słowo. To wyjaśnienie czytelnicy i my widzowie, moglibyśmy przyjąć z pobłażliwym zrozumieniem, gdyby nie fakt, że wykonanie wyroku śmierci jest już nieodwołalne, a Ed nie ma spadkobierców. Chciałby się zapytać: „Po co ci Ed te pieniądze?” choć przecież wiemy, że po nic, i że kieruje nim tylko absurdalna, bezinteresowna, mała chciwość.
„Człowiek, którego nie było” to nie tylko hołd dla kina noir – to film o współczesnym człowieku
w przebraniu lat 40-stych XX wieku. O człowieku, który nie potrafi nazywać swoich pragnień, ale mimo to jest przez nie pochłaniany. Chciwość w tej opowieści nie ma postaci wilka z Wall Street – jest bardziej przerażająca. To cicha, codzienna potrzeba posiadania choć odrobinę więcej za wszelką cenę. Kierkegaard pisał, że „rozpacz to brak możliwości bycia sobą”. Chciwość kusi nas iluzją, że posiadając więcej, będziemy bardziej sobą.
Coenowie unikają dydaktyzmu. Nie moralizują, nie oferują katharsis. Ed nie zostaje „ukarany” w klasyczny sposób, bo ten film nie uznaje prostych kategorii winy i kary. Jego los jest efektem splotu różnych elementów: zasad społecznych, ukrytych pragnień, kultury kapitalizmu, niespełnionych oczekiwań i wielu pomyłek. W tym filmie szczególne wrażenie, robi właśnie ta ambiwalencja etyczna – nikt nie jest ani całkowicie dobry, ani całkowicie zły. Ludzie po prostu dryfują często pod wpływem nieuświadomionych popędów a dryft ten czasem kończy się tragicznie. To film o tym, że chciwość, pokusy i żądze nie są cechą wyłącznie krzykliwych grzeszników. Są one częścią naszego milczącego, codziennego kompromisu z życiem.