Krzysztof Budziakowski, działacz antykomunistycznego podziemia, myśliciel, inicjator powstania i redaktor naczelny szeregu pism społeczno-politycznych, społecznik, współzałożyciel NZS, przedsiębiorca, a także poeta. Narzuca się więc określenie – człowiek renesansu, ale chyba nade wszystko pasuje do niego określenie – człowiek (rozważnego) czynu. W polskim kontekście, w którym królują albo czcza gadanina, albo nieprzemyślane porywy, jest to miano ze wszech miar zaszczytne.
Niemniej, zanim w kilku zdaniach uzasadnimy tę ocenę, skupmy się na tym aspekcie działalności Krzysztofa Budziakowskiego, który siłą rzeczy wywołuje największe zaciekawienie i podziw niżej podpisanego – czyli na eseistyce. Niniejsza publikacja zawiera osiem jego szkiców, wszystkie najwyższego lotu. Zadziwia zakres zainteresowań Autora, zwięzłość i logika wypowiedzi, a także odwaga stawianych tez. Aby nie zabierać zbyt wiele czasu, zatrzymujemy się tylko nad kilkoma.
W Komentarzach bezpartyjnych znajdujemy fragment, który na pierwszy rzut oka wygląda na niespotykaną herezję:
Gdyby Rosjanie nie uwolnili Polski od Niemców, ci, zgodnie ze swoim precyzyjnym Generalplan Ost, w bestialski sposób zamordowaliby większość Polaków, pozostawiając przy życiu tylko około trzech milionów niewykształconych pracowników fizycznych jako swoją niewolniczą służbę. Plan likwidacji narodu polskiego mieli Niemcy, a nie Rosjanie.
Dzisiaj Niemcy są naszymi sojusznikami i ważnymi partnerami gospodarczymi, a Rosjan uznajemy za wrogów.
To jest niezwykle ostre spojrzenie na stosunki z tymi dwiema ościennymi potęgami, ale jakże trafne.
Jeśli sięgniemy pamięcią wstecz, to okaże się, że I i II Rzeczpospolita zakończyły żywot w podobnych okolicznościach. Stojąc wobec kłopotów wojskowych podczas wojny z Turcją, w 1788 roku Rosja zwróciła się do Rzeczypospolitej Obojga Narodów z propozycją podniesienia stanu wojska do 100 tysięcy i użycia go w zmaganiach z Imperium Otomańskim. Ten pomysł, który w praktyce podważyłby status Polski jako rosyjskiego protektoratu, wywołał wielkie zaniepokojenie w Berlinie. Ambasador pruski, a potem sam król zwrócili się do polskiego Sejmu z propozycją zawarcia sojuszu wojskowego. Co więcej, Prusy domagały się przeprowadzenia w Polsce reform. Warunki te zostały spełnione, rosyjską ofertę odrzuciliśmy, uchwaliliśmy Konstytucję 3 maja i zawarliśmy z Prusami przymierze wojskowe.
Te kroki musiały spowodować rosyjską reakcję, która niebawem nastąpiła, gdy w 1792 roku na „pomoc” konfederacji targowickiej przyszły wojska carycy Katarzyny II (tak na marginesie urodzonej w Szczecinie, który wówczas był częścią królestwa Prus, jako Sophie Friederike Auguste von Anhalt-Zerbst). Mimo przymierza zawartego zaledwie dwa lata wcześniej Prusy nie wysłały do Polski korpusu posiłkowego. Co więcej, dowódca armii litewskiej Ludwik Fryderyk książę Wirtemberski, kuzyn króla Prus, dokonał zdrady. Symulował ciężką chorobę i nie objął obowiązków dowódczych, skutkiem czego pozbawiona jednolitego dowodzenia armia litewska została łatwo rozbita przez Rosjan. Książę Wirtemberski o swej wiarołomności na bieżąco informował króla Fryderyka Wilhelma II.
Kropkę nad „i” Prusy postawiły podczas powstania kościuszkowskiego, gdy pod dowództwem samego Fryderyka Wilhelma II ramię w ramię z wojskami carskimi brały udział w bitwie pod Szczekocinami i w oblężeniu Warszawy. Po upadku Krakowa zaś Prusacy wywieźli prawem kaduka z Wawelu klejnoty koronne, włącznie z tak zwaną koroną Chrobrego,i je zniszczyli (obecnie pokazywana korona Chrobrego jest tylko repliką). Polski miało nie być i wszelkie ślady po niej musiały zostać zatarte.
Winston Churchill, parafrazując aforyzm hiszpańskiego myśliciela George’a Santayany, powiedział „ci, którzy nie wyciągają wniosków z [własnej – K.D.] historii, są skazani na jej powtarzanie”. Przywódcy Sanacji, niepomni doświadczeń z lat 1788–1795, wplątali się w rozmowy z Niemcami na temat wspólnej wyprawy przeciwko ZSRR. Inicjatywa wyszła ze strony Berlina, w tym też celu w latach 1935–1938 Hermann Göring przyjeżdżał na polowania do Białowieży (w lutym 1939 r. zastąpił go Heinrich Himmler). Podczas gdy prawa ręka Hitlera mamiła polskich przywódców (pewnie „przy wódeczce”, bo czy jest możliwe niezakrapiane polowanie, i to w lutym?) wizją wspólnej antykomunistycznej krucjaty, Niemcy przygotowywali nie tylko szczegółowe plany wojny z Polską, ale i jej rabunku. W jesieni 1939 roku w muzeach, bibliotekach i kościołach pojawili się przedstawiciele okupanta ze szczegółowymi listami zabytków, które mają być im wydane. Później hitlerowcy „rabowali” także polskie dzieci, o czym przypomina Krzysztof Budziakowski (Jakiej świadomości historycznej Polaków potrzebują przeciwnicy Polski?).
Pakt Ribbentrop–Mołotow, bez którego Niemcy nie odważyliby się dokonać napadu, został zawarty z inicjatywy Berlina. Tak jak Polsce w 1788 roku, tak i Stalinowi zaproponowano warunki, na które nie mógł nie przystać – nie tylko pół Polski, ale i kraje bałtyckie, plus wolna ręka w Finlandii i Rumunii, a także pomoc w zbrojeniach. Na usprawiedliwienie polskich polityków można nadmienić, że Stalin też wpadł w misternie zastawione na niego sidła i tylko obszar, klimat
i duża doza szczęścia uchroniły ZSRR od podzielenia losu Rzeczypospolitej Obojga Narodów i II RP.
Niestety inne drastyczne oceny dokonywane przez Autora są tak samo trafne jak ta omówiona powyżej. Oto fragment tekstu Krytyka terapii duszy polskiej:
Najkrótsza historia drugiej wojny światowej brzmi całkowicie banalnie: Niemcy i Rosjanie napadli na nas, bo wiedzieli, że jesteśmy słabi i przegramy. My też wiedzieliśmy, że mamy za mało żołnierzy, za mało czołgów, za mało armat, za mało samolotów, ale nie chcieliśmy jako naród wyłożyć na to odpowiedniej ilości pieniędzy. I dlatego przegraliśmy.
W Polsce panowało i nadal panuje głębokie przekonanie, że przed 1 września 1939 roku z finansowego punktu widzenia zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo, i jako dowód na to podaje się (zgodnie z prawdą), że około 1/3 budżetu przedwojennej Polski było właśnie przeznaczane na wojsko. Kłopot w tym, że ten miernik mówi tylko o priorytetach budżetowych, ale nie mówi nic na temat obciążenia podatkowego obywatela. Podatki w II Rzeczypospolitej były niskie, na przykład w 1929 roku całkowite dochody rządu centralnego RP wyniosły 9,3 procent PKB, podczas gdy w Bułgarii było to 12 procent PKB, w Jugosławii 15 procent, w Czechosłowacji 15,4 procent, a na Węgrzech 22,8 procent. Z wyjątkiem Czechosłowacji były to państwa będące na podobnym poziomie rozwoju gospodarczego albo i niższym od naszego. Aby dozbroić wojsko przed wybuchem drugiej wojny światowej, państwo polskie nie podnosiło podatków, tylko rozpisywało wewnętrzne pożyczki.