Gabe Ibáñez / Hiszpania, Bułgaria, USA, Kanada / 2014
Żeby umrzeć, trzeba żyć.
Czy samoświadoma maszyna może umrzeć? W jednej z kluczowych scen filmu „Automata” Gabe Ibáñeza robot wypowiada zdanie, które brzmi jak ostateczne odrzucenie antropomorfizmu: „Żeby umrzeć, trzeba najpierw żyć”. To krótkie stwierdzenie jest zarazem pytaniem rzuconym człowiekowi – pytaniem o to, czym właściwie jest życie i czy można je zredukować do skomplikowanego programu. Reżyser, stawia widza wobec tej prowokacji, a jego film staje się alegoryczną przypowieścią o granicach technologii i o naszej skłonności, by widzieć w maszynach własne odbicie.
Akcja rozgrywa się w mrocznym, postapokaliptycznym świecie, gdzie ludzie, doprowadziwszy planetę do katastrofy, zmuszeni są korzystać z pomocy automatycznych robotów. W zamierzeniu miały one służyć człowiekowi, wykonywać najprostsze prace, a zarazem chronić go przed konsekwencjami ekologicznego i społecznego upadku. Główny bohater, Jacq Vaucan, agent ubezpieczeniowy grany przez Antonio Banderasa, otrzymuje zadanie zbadania przypadków niepokojących zachowań maszyn, które zdają się samodzielnie modyfikować własne programy. Takie działania wcześniej zostały jednak przez programistów teoretyczne zablokowane jako jedno z podstawowych zabezpieczeń przed emancypacją robotów. Początkowa rutynowa misja przeradza się w podróż egzystencjalną: Vaucan konfrontuje się nie tylko z zagadką „emancypacji” robotów, lecz także z pytaniem o to, kim sam jest wobec istot, które przestają przypominać zwykłe narzędzia.
Banderas tworzy przekonującą kreację człowieka zagubionego w świecie moralnych sprzeczności. Jego Jacq nie jest herosem kina akcji, ale przykładem człowieka wątpiącego, który powoli traci pewność co do wyższości ludzkiego rozumu nad dziełem własnych rąk. Czuje on jednocześnie odpowiedzialność za twory, które mogą nas przerosnąć, a może nawet zastąpić.
Ibáñez buduje wizję estetyczną bliską europejskiej tradycji kina dystopijnego: brudne ulice, wypalone słońcem pustkowia, przytłaczające wnętrza przypominające bardziej slumsy niż laboratoria. Niski budżet filmu paradoksalnie działa na jego korzyść – zamiast efektów specjalnych mamy poczucie autentycznej surowości. Świat przedstawiony nie jest futurystyczną fantazją, ale czymś niepokojąco realnym, jakby znajdował się tuż za progiem naszych czasów.
Automata” jest próbą sprowokowania nas do analizy, co odróżnia człowieka od maszyny. Czy istota zbudowana z kabli i metalu może przeżyć to, co my nazywamy „życiem”? Czy może stać się podmiotem, który doświadcza, pragnie, cierpi?
W tym miejscu pojawia się zasadniczy problem. Człowiek od wieków zmaga się ze swoimi namiętnościami i słabościami. Tradycja chrześcijańska nazwała je „grzechami głównymi”: pychą, chciwością, nieczystością, zazdrością, nieumiarkowaniem, gniewem, lenistwem. To nie tylko kategorie diagnostyczne, ale również opisy głębokich procesów psychicznych. Pycha wyrasta z biologicznego dążenia do dominacji, z mieszaniny kompleksów, euforii i lęku. Chciwość rodzi się z doświadczenia braku, z poczucia niedostatku, niskiego poczucia wartości, które boli ciało i duszę. Nieczystość rodzi się z redukcji miłości do aktu biologicznego, z ulegania instynktowi, który szuka przyjemności lub dominacji bez odpowiedzialności i sensu. Zazdrość a właściwie zawiść ma źródło w porównaniu, w zranieniu wynikającym z tego, że inni otrzymali coś czego dla nas zabrakło. Nieumiarkowanie rodzi się z lęku przed pustką. Gniew to chemia adrenaliny, wybuch hormonów. Lenistwo rodzi się z wewnętrznej rezygnacji.
W rzeczywistości one wszystkie są ze sobą powiązane w różnym stopniu i różnych proporcjach u różnych ludzi. Robot nie zna żadnej z tych rzeczy. Nie ma układu limbicznego, nie ma hormonów, nie zna bólu ani przyjemności więc nie może sam z siebie wykształcić takich motywacji. Nie doświadcza braku, który byłby impulsem do pożądania. Nie przeżywa frustracji ani euforii. Wszystko, co może pokazać, to symulacja: naśladowanie głosem tonu gniewu, gestów pychy czy słów zazdrości. Ale w środku – pustka. Maszyna nie „chce”, nie „pragnie”, nie „cierpi”. Nie posiada „braku” ani „potrzeby”, więc nie czuje impulsu, by walczyć o status czy przewagę. Jej działanie zawsze jest wynikiem algorytmu, choćby najbardziej skomplikowanego. Nigdy nie wytworzy wartości „dla siebie”, o ile człowiek nie wbuduje w nią funkcji przypominającej pragnienie. Jeśli zaprogramujemy robota do osiągania celu X, a jedyną drogą będzie blokowanie innych robotów lub ludzi, to będzie działać w sposób wyglądający jak rywalizacja. Ale będzie to rywalizacja pozorna, wynikająca z logiki systemu, zaprogramowania a nie z chęci dominacji. AI nie uzyska samodzielnie takich cech jak pycha czy zazdrość, bo one są organiczne i zakorzenione w psychice ewolucyjnej człowieka. Nie podejmie więc rywalizacji z ludźmi na gruncie emocjonalnym. Może jednak wejść w „rywalizację instrumentalną” – w ramach celów, jakie jej nadamy.
Dlatego wizja maszyn, które „buntują się” czy „pragną wolności”, jest projekcją ludzkiej wyobraźni. To my, ludzie, obdarzamy je tym, czego w nich nie ma. Widzimy w nich odbicie naszych namiętności, bo boimy się, że w przyszłości ktoś inny mógłby je posiadać i wykorzystać przeciwko nam. Ale w istocie to nie maszyny rywalizują z człowiekiem. One wykonują zadania zgodnie z celem, który im nadaliśmy. Ich „rywalizacja” jest instrumentalna: jeśli dwie sieci neuronowe konkurują w grze, to dlatego, że tak zostały zaprogramowane. To starcie nie ma emocjonalnego podłoża – jest czystą matematyką, podobną do reakcji chemicznej czy zderzenia fal. Oczywiście jest właściwie pewne, że w takim świecie z robotami jaki widzimy w „Automacie” pojawiłby się wcześniej czy później lewicowy ruch wyzwolenia robotów, ale zorganizowany przez ludzi a nie roboty.
Ibáñez w filmie pokazuje nam nasze lęki, ale są one kompletnie pozbawione podstaw. Czy maszyny mogą stać się podmiotami? W sensie biologicznym – nie. Nie mają świadomości siebie, nie posiadają ludzkiego doświadczenia. W sensie prawnym – być może. Możemy im nadać status podmiotów prawa, jak nadajemy go firmom czy instytucjom, ale to będzie fikcja formalna, a nie realna tożsamość osobnicza. W sensie funkcjonalnym – mogą działać tak, jakby były podmiotami, podejmując decyzje, ucząc się, odpowiadając za rezultaty. Ale to tylko gra pozorów, symulacja życia, które nie jest życiem.
W tym świetle zdanie wypowiedziane przez robota w filmie – „Żeby umrzeć, trzeba najpierw żyć” – brzmi jak najgłębsza diagnoza. Maszyna nie może umrzeć, bo nigdy nie żyła. Jej „śmierć” to jedynie wyłączenie prądu, zniszczenie obwodów, utrata funkcjonalności. Nie ma tu dramatu przemijania, nie ma lęku ani nadziei. Człowiek zaś doświadcza śmierci w pełni, bo żyje naprawdę: cierpi, pragnie, kocha, boi się, grzeszy.
„Automata” przypomina nam, że największe zagrożenie nie tkwi w samych maszynach, lecz w naszej iluzji. To my pragniemy widzieć w nich uczestników naszego losu, to my obdarzamy je emocjami, których one nie mają. Ale właśnie ta projekcja jest niebezpieczna. Bo kiedy zaczniemy wierzyć, że maszyny naprawdę żyją, możemy zapomnieć, że to w nas – nie w nich – tkwi odpowiedzialność.
Tym samym film Ibáñeza przypomina, że to nie maszyna – choćby najbardziej doskonała – doświadcza dramatu życia i śmierci. To człowiek, ze swoją pychą, chciwością, nieczystością, zazdrością, nieumiarkowaniem, gniewem i lenistwem, sam niesie ciężar bycia podmiotem trwania, jak i końca. Życie nie jest algorytmem, a śmierć nie jest awarią. Życie jest darem, którego nie da się zrobotyzować, a śmierć – wyzwaniem, którego nie da się oddać maszynie.