Aleksiej Bałabanow / Rosja / 2007
Tego filmu lepiej nie oglądać
Te słowa, brzmiące jak ostrzeżenie, nie są chwytem retorycznym ani ukrytą zachętą.
W przypadku „Ładunku 200” Aleksieja Bałabanowa to ostrzeżenie literalne. Kto raz zobaczy ten film, nigdy już go nie zapomni. Nie dlatego, że jest arcydziełem, lecz dlatego, że dokonuje gwałtu na naszej psychice, zmusza do kontaktu z rzeczywistością tak odrażającą, że jej obrazy zostają w głowie na wiele dni, tygodni i miesięcy. Tego się nie da „odzobaczyć”.
Nie wystarczy powiedzieć, że to nie jest film dla wrażliwych. To nie jest nawet film dla ludzi o mocnych nerwach. To potworna historia, który pokazuje ziemskie piekło, przesiąknięte wódką, brudem, moralnym rozkładem i skrajnymi wynaturzeniami. Potwornymi. Gorsze niż nasze najstraszniejsze wyobrażenia o piekle teologicznym. To opowieść o człowieku, który stoczył się na dno tak głębokie, że trudno w ogóle mówić o nim jako o istocie ludzkiej. Bałabanow przenosi nas do prowincjonalnej Rosji w roku 1984 – z dala od Moskwy, z dala od jakiegokolwiek postępu czy cywilizacyjnego światła. Tu panuje półmrok. Światło jarzeniówek rzuca zielonkawy blask na przemysłowy kurz, z butelek po bimbrze sączy się beznadzieja, a dialogi przypominają bełkot ludzi, którzy już dawno zapomnieli, że można mówić o czymś innym niż pieniądze, władza, przemoc i śmierć.
„Ładunek 200” to kryptonim wojskowy – odnosi się do transportu zwłok w zalutowanych trumnach żołnierzy poległych w Afganistanie. To tytuł nieprzypadkowy, bo śmierć i pustka są w tym filmie nie tylko tematem, ale i stanem egzystencjalnym. Wszyscy bohaterowie tego filmu są martwi na swój sposób. Martwi duchowo, moralnie, emocjonalnie. Z pozoru żyją, mówią, piją, gwałcą, torturują, modlą się. Ale są martwi. Milicjant Żurow (w tej roli demoniczny Aleksei Poluyan) to postać niebywale odrażająca i psychopatyczna. Żurow to nie tylko zło wcielone – to zło systemowe, zło w mundurze, zło, które ma władzę i którego nikt nie zatrzyma. U jego boku młoda ofiara, Andżelika (Agniya Kuznetsova), która nie ma szans na ucieczkę, ratunek, sprawiedliwość. Zostaje jedynie bezradność. I pustka. Jej ciało może to przeżyć, psychika – nie.
Wielu reżyserów wykorzystywało drastyczne środki, by dotrzeć do widza z głębszym przesłaniem. Bałabanow idzie jednak dalej – jego brutalność nie ma katharsis. To nie jest gwałt na widzu po to, by obudzić go z letargu, jak u Larsa von Triera. To gwałt, który pozostawia cię w ciemnym kącie, przerażonego i zszokowanego, bez żadnego pocieszenia. Bo należysz do tego samego gatunku. To film, który odbiera wiarę w cokolwiek. Nawet jeśli myślałeś, że już widziałeś wszystko, „Ładunek 200” pokazuje, że granice ludzkiego wynaturzenia są jeszcze dalej a może wcale ich nie ma.
Są w tym filmie sceny, których nie da się streścić bez utraty czegoś z ich potworności. Sceny, których nie można zobaczyć bez psychicznego bólu i obrzydzenia. Bałabanow nie ucieka się do metafory, nie pozostawia niczego domysłom – pokazuje wprost. Kamera nie odwraca się, nie spuszcza wzroku, nie oszczędza widza. Pokazuje zwyrodniałe bestialstwo i szatańskie okrucieństwo. To jest piekło gorsze i bardziej odrażające niż może wyobrazi sobie przeciętny człowiek.
Można zadać pytanie: po co taki film? Czy naprawdę potrzebujemy obrazu, który tylko realnie przeraża, nie dając nic w zamian? Czy to nie jest po prostu nihilizm? Bałabanow – choć sam o tym mówił dość oszczędnie – zdaje się twierdzić, że tak właśnie wyglądała dusza sowieckiego imperium pod koniec jego istnienia. Że ten świat był chory, że miażdżył człowieka i wypaczał go do granic rozpoznawalności. Film nie wyjaśnia i nie usprawiedliwia. Po prostu pokazuje: oto wasza historia, wasza tożsamość, oto to, co wyhodowaliście. Rosjanom, ale czy tylko im? Po jego obejrzeniu wiemy, że na świecie są możliwe rzeczy gorsze niż kanibalizm.
„Ładunek 200” w sensie wizualnym – jest świadomie brzydki. Zdjęcia są szare, ziemiste, bez kontrastu. Kadry często długie, statyczne, przytłaczające. Nikt tu nie wygląda dobrze. Nikt nie mówi dobrze. Nawet ci, którzy wydają się mieć jakieś zasady – profesor, jego żona, dziewczyna – są bezsilni wobec mechanizmów przemocy.
Po seansie zostaje coś jeszcze: pytanie, czy zło naprawdę jest wyjątkowe, czy może powszechne. Czy człowiek jest z natury dobry, a system go psuje – czy wielu ludzi zawsze nosi w sobie potencjał do stania się Żurowem? Jeśli tak, to co właściwie dzieli od takiej degeneracji? Nie chcemy o tym myśleć, nie chcemy w to wierzyć, ale strach pozostanie.
Nie polecam tego filmu. Polecam go nie oglądać. To jeden z tych obrazów, które zabierają coś widzowi i nie dają niczego w zamian – a jeśli już coś dają, to przerażającą świadomość, że zło nie ma granic, że ludzie są zdolni do wszystkiego, jeśli tylko stworzyć im odpowiednie warunki. Oglądanie „Ładunku 200” to jak zaglądanie do otchłani – i pozwalanie, aby otchłań zaczęła zaglądać w nas. Naprawdę, nie chcecie tego filmu zobaczyć. Naprawdę.