Paul Thomas Anderson / USA / 2007
Czy potwór umie płakać?
„Aż poleje się krew” to film ponury – intensywny, gęsty i niepokojący. Niepozwalający się zaszufladkować dramat o powstawaniu amerykańskiego kapitalizmu na przełomie XIX i XX wieku. Przede wszystkim jednak przejmujący portret człowieka, którego sukces i upadek wynikają z tej samej, destrukcyjnej postawy – całkowitego oderwania od innych ludzi.
Główny bohater, Daniel Plainview (w znakomitej, oscarowej roli Daniel Day-Lewis), to przedsiębiorca-naftowiec, ale jednocześnie mizantrop. Widzimy go przede wszystkim jako brutalnego, groźnego i bezwzględnego człowieka interesu. Bardzo inteligentnego oraz skutecznego w manipulowaniu ludźmi i osiąganiu bogactwa. Momentami jest postacią straszną, prawie demoniczną. Choć łatwo byłoby sprowadzić jego motywacje do żądzy zysku i dominacji, film sugeruje coś głębszego. Pieniądze są dla Plainviewa nie tyle celem, co środkiem – umożliwiają mu uniezależnienie się od ludzi, których otwarcie nienawidzi. Jak mówi w jednej ze scen: „Lubię patrzeć, jak inni przegrywają. Chcę zarobić tyle pieniędzy, by już nigdy nie musieć z nikim rozmawiać.” To dramatyczne wyznanie nie jest przejawem cynizmu, lecz wyłania się z głębokiej rany – być może zdrady, opuszczenia, być może zawodu. Rany, której źródeł film celowo nie odsłania w pełni. Choć w rozmowie z Henrym pojawia się wątek jakiejś traumy z dzieciństwa, dotyczący relacji z rodzicami, z którymi zerwał kontakt bardzo dawno temu.
Jest coś fascynującego i tragicznego w tym, że Plainview jest nie tylko oszustem i manipulatorem – jest także człowiekiem, który nie boi się ciężkiej, fizycznej pracy. Widzimy go na początku filmu, gdy samotnie, z narażeniem życia, wydobywa srebro. W jego nieustępliwości i samozaparciu nie ma miejsca na wygodę – jest natomiast uporczywe dążenie do czegoś, co przypomina ucieczkę: przed biedą, przed słabością, ale przede wszystkim – przed ludźmi.
W rozmowie z Henrym mówi: „Czasami patrzę na ludzi, nie widząc nic, co by budziło sympatię. Chciałbym zarobić tyle, by móc się od wszystkich odseparować. /…/ Dostrzegam w ludziach to, co najgorsze”. Czuje do nich tylko pogardę. Samotność jest jednak dla mizantropa zawsze ciężarem, bo wynika z jakiegoś niespełnienia. Widzimy więc jego próby zbudowania więzi i pomostu łączącego z ludźmi – jednak wszystkie kończą się klęską. W relacji z przybranym synem H.W., okazuje gesty, które można rozumieć jako objawy troski – coś, do czego prawdziwy potwór nie powinien być zdolny. Sam fakt zaopiekowania się osieroconym dzieckiem, również trudno traktować jako naprawdę działanie instrumentalne, mimo że sam Plainview będzie szydził tak to przedstawiając w ostatniej rozmowie z H.W. Szydził, zaprzeczając i wyrzekając się resztek swojego człowieczeństwa. Tak, jakby było ono oznaką słabości, której się wstydzi w obliczu ponownego (?) porzucenia. Tak, jakby zobaczenie i zrozumienie własnego bólu było nie do zniesienia. Może ucieczka przed tym bólem, właśnie w potęgę pieniędzy, potrzebna była Danielowi Plainviewowi.
Relacja z fałszywym bratem, Henrym, daje mu przez chwilę złudzenie pokrewieństwa dusz – ale kiedy prawda wychodzi na jaw, Daniel reaguje z brutalną ostatecznością. Obie te relacje pokazują, że tkwi w nim nie tylko pragnienie bogactwa, ale i ślady tęsknoty za czymś, czego sam nie potrafi wyrazić – może za bezinteresowną bliskością, której jako dziecko nie doświadczył. Każda jednak próba zbliżenia kończy się fiaskiem, bo ludzie nie okazują się bezinteresowni i może dlatego tak strasznie ich nienawidzi.
Osią filmu jest konfrontacja Daniela z Eli Sundayem, granym znakomicie przez Paula Dana. Choć Eli to kaznodzieja, a Daniel kapitalista, obaj są bliźniaczo podobni w instrumentalnym traktowaniu ludzi i świata. Pieniądze i religia, to dla nich tylko narzędzia. Eli, mimo niewinnej, dziecięcej twarzy i retoryki religijnej, okazuje się manipulatorem, który żongluje wiarą dla własnych, narcystycznych i finansowych korzyści. Ich starcia – ideologiczne, fizyczne, emocjonalne – są nie tylko pojedynkiem dwóch ludzi, ale także symbolem konfrontacji religii i kapitalizmu, które budowały swoją potęgę w Ameryce u zarania XX wieku.
„Aż poleje się krew” to doskonale wyreżyserowany przez Paula Thomasa Andersona film o człowieku budującym świat, w którym nie będzie musiał kochać ani pragnąć bycia kochanym. To tragiczna przypowieść o amerykańskim śnie, który może zamienić się w koszmar. Trzeba go oglądać w skupieniu i z uwagą, bo niektóre ważne dla jego zrozumienia wątki są sygnalizowane aluzyjnie i w sposób niełatwy do zauważenia.
Finałowa scena rozgrywa się we wnętrzu własnej, prywatnej kręgielni, będącej symbolem olbrzymiej pracy, którą wykonał, aby uciec na szczyt bogactwa. Daniel Plainview wypowiada w niej słowa: „I’m finished”. Czy to znaczy: „Skończyłem”, czy „Jestem skończony”?