David Michôd / Australia, USA / 2019
Ulegając skrytej pysze
Film „Król” w reżyserii Davida Michôda oparty luźno na dramatach Szekspira (Henryk IV i Henryk V) to nie tylko opowieść o dojrzewaniu młodego monarchy. To także przypowieść o naturze władzy, pysze i nieuchronnym uwikłaniu człowieka w grę pozorów. Ukazuje jednocześnie tragiczną nieuchronność i konsekwencje ludzkich słabości.
W centrum historii znajduje się Hal, późniejszy Henryk V, (w tej roli Timothée Chalamet) młody książę, który ucieka z królewskiego dworu swojego ojca i jego rytuałów, pragnąc żyć bez ograniczeń. Jednak los wciąga go w wir władzy. Korona, którą przyjmuje, zmienia go powoli, ale nieubłaganie. Z niechętnego pretendenta staje się królem i musi zmierzyć się z rzeczywistością brutalnej polityki, zdrady i wojen. Rzeczywistością w której za pozornie szlachetnymi działaniami ludzi z czasem ujawniają się ukryte motywacje.
To właśnie pycha i próżność, gdy nieokiełznane, stają się truciznami duszy. Nawet człowiek o czystych intencjach, jeśli nie obserwuje uważnie co nim kieruje, jeśli pielęgnuje w sobie choćby odrobinę złudnej wyższości, w końcu staje się igraszką własnych słabości. Jeśli nie jest wystarczająco wyczulony na to co się z nim dzieje i co robią z nim inni. Władza karmi jego próżność i pychę, a on sam przestaje widzieć granicę między rozsądkiem a ambicją.
Film ukazuje, jak potężnym narzędziem może być manipulacja, kiedy podszyta jest językiem patriotyzmu, honoru czy obowiązku. Michôd precyzyjnie pokazuje, jak łatwo człowiek może stać się marionetką w rękach tych, którzy podszywają się pod przyjaciół. Kiedy Hal ufa słowom ludzi dbających wyłącznie o własne interesy, zatraca siebie i staje się narzędziem cudzych ambicji. To przestroga, równie aktualna dziś, jak w średniowieczu: kto odda swój osąd w ręce innych, ten przestaje być wolny. Tragiczność polega jednak na tym, że komuś trzeba zaufać, a ci, którzy zajmują się polityką, zawsze są obłudni.
Pod względem wizualnym Król to prawdziwe mistrzostwo surowości i naturalizmu. Adam Arkapaw, autor zdjęć, operuje zarówno niskimi, jak i wysokimi ujęciami w sposób przemyślany pokazując wydarzenia w sposób niezwykle realistyczny. Szczególne wrażenie robi bitwa pod Azincourt — nakręcona w sposób brutalnie prawdziwy. Kamera jakby zanurza się w błocie razem z rycerzami, niemal namacalnie oddając chaos, zmęczenie i desperację walczących. Uderzająca jest dosłowność tych scen: zbroje oblepione błotem, ciężkie oddechy, walka wręcz, momentami rozpaczliwa, o przetrwanie. Ten brutalny realizm czyni film nie tylko wizualnie imponującym, ale i głęboko przejmującym. Zmusza widza, by odczuł na własnej skórze, jak mało poetyckie jest prawdziwe pole bitwy. I zobaczył co kryje się za wojnami i dla kogo one mają sens, mimo wzniosłych haseł, które im towarzyszą. Przypomina się fragment wiersza Juliana Tuwima „Do prostego człowieka”:
– O, przyjacielu nieuczony,
Mój bliźni z tej czy innej ziemi!
Wiedz, że na trwogę biją w dzwony
Króle z panami brzuchatemi;
Wiedz, że to bujda, granda zwykła,
Gdy ci wołają: „Broń na ramię!”,
Że im gdzieś nafta z ziemi sikła
I obrodziła dolarami;
Że coś im w bankach nie sztymuje,
Że gdzieś zwęszyli kasy pełne
Lub upatrzyły tłuste szuje
Cło jakieś grubsze na bawełnę.
Ważnym psychologicznym motywem „Króla” jest także pytanie o cenę, jaką płaci się za zwycięstwo. Czy naprawdę wygrywamy, rezygnując z wierności samym sobie? Henryk V zdobywa sławę i potęgę, ale za jaką cenę? Zdrada własnych ideałów, krwawa wojna oparta na manipulacji, osobiste okrucieństwo — wszystko to prowadzi do ostatecznego spustoszenia wewnętrznego.
„Król” to nie tylko opowieść o człowieku, który na własne życzenie staje się tym, czym kiedyś gardził. To opowieść o naturze ludzkiej. O tym, że w każdym człowieku czai się mały despota, którego możemy obudzić, jeśli nie będziemy się strzec przed pychą i próżnością. Pychą, która jest cichym pasożytem.