Andrzej Wajda / Polska / 1974
Budować!
To jeden z najlepszych filmów w światowej kinematografii, ale roztropnie jest nie pytać głośno, dlaczego nie otrzymał Oskara. Mistrzowskie główne role Daniela Olbrychskiego, Wojciecha Pszoniaka i Andrzeja Seweryna oraz znakomite drugoplanowe, plejady najlepszych polskich aktorów. Niezwykle sugestywna ekranizacja powieści Władysława Reymonta stawiająca podstawowe pytania dotyczące natury ludzkiej. Andrzej Wajda, sięgając po „Ziemię obiecaną”, nie tylko pokazał jej społeczną wrażliwość i literacki rozmach, ale wydobył z niej to, co najboleśniejsze: anatomię duchowej degradacji, wiwisekcję serca zżeranego przez pragnienie posiadania.
Czy człowiek pragnie bogactwa, ponieważ chce żyć lepiej, czy dlatego, że pragnie zapanować nad innymi? Czy chciwość to powszechna przywara charakteru, czy może głębsza struktura, która odsłania się dopiero wtedy, gdy milknie sumienie, a Bóg staje się nieobecny? Karol Borowiecki, Moryc Welt i Max Baum — trzej bohaterowie, trzy narodowości, trzej przyszli przemysłowcy, są jak symbole nowoczesności, która odrzuca indywidualną tożsamość i tradycję w imię postępu i potęgi. Polak, Niemiec, Żyd — już nie pielęgnują swoich kultur, nie służą żadnym religiom. Ich Ewangelią jest kapitał, ich liturgią – produkcja. A Łódź, miasto dymów i pieniędzy, ma stać się nową ziemią obiecaną – nie przez Boga daną, lecz wymuszoną przez człowieka w jednym celu. Nie chcą niczego poza nim: budować. Fabrykę. Fortunę. Imperium. Wszystko inne zostaje porzucone jako zbyteczne. Liczy się tylko przyszłość. Liczy się tylko zysk. Ale zysk nie przychodzi za darmo. Trzeba go wyrwać, ukraść, wycisnąć. Z robotników. Z kobiet. Z własnych snów. Z tego, co ludzkie.
Słowa Karola Borowieckiego: „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic… razem mamy dosyć, żeby założyć fabrykę” są ironiczną parafrazą rewolucyjnych haseł. To pierwsza prawda tego filmu: że kapitalizm nie rodzi się z siły, lecz z głodu. A głód ten dla jednych jest fizyczny, ale dla innych nie jest głodem chleba, ale głodem znaczenia, dominacji, nieśmiertelności. To nie bieda napędza chciwość, ale pragnienie przekroczenia losu, zapanowania nad światem, który do tej pory nami rządził.
Ziemia obiecana to przecież termin biblijny. Oznaczała przestrzeń spełnienia, odpoczynku, Bożej obietnicy po latach wędrówki. Ale u Reymonta i u Wajdy zostaje całkowicie odwrócony sens tego pojęcia – tu „Ziemia Obiecana” to raj, do którego prowadzi nie Mojżesz, ale lichwiarz; nie prawo, ale popyt; nie nadzieja, ale pożądanie. To miejsce gdzie powstają potężne fabryki, wspaniałe pałace, doskonała technika. Dla jednych. Chciwość staje się objawieniem. Nie w sensie duchowym, lecz demaskującym. Odsłania bowiem prawdę o człowieku wtedy, gdy ten nie zna już żadnych granic. Gdy wszystko, co święte, zostało uprzedmiotowione.
Film pokazuje nam obrazami więcej niż tysiące słów – ich brutalna bezpośredniość, znakomity rytm montażu, ekspresyjność zdjęć fabrycznych zderzona z wystawnością burżuazyjnych salonów, tworzy kontrapunkt między trudem a próżnością, między krwią a złotem. „Ziemia Obiecana” to świat, który tworzymy, kiedy przestajemy wierzyć w coś większego od nas. To świat człowieka, który chce być panem, a zostaje niewolnikiem własnego głodu. Jak pisał Dostojewski „W świecie bez Boga wszystko jest dozwolone”. Prawdziwej „Ziemi obiecanej” nie ma bez nieba. Bez Boga. Bez sensu. Bez granicy. W przeciwnym razie zostaje tylko ziemia – spalona. I my, którzy ją grabimy. I ci, którzy już w niej leżą. Każdy wybór to wybór między formami tego samego systemu. Nawet miłość – czyż nie jest tu towarem? Nawet przyjaźń – czy nie służy tylko wspólnemu interesowi? Nawet śmierć – czy nie zostaje sprowadzona do utraty produkcyjnej zdolności?
Wajda widzi chciwość jako coś pierwotnego, zwierzęcego, ale też metafizycznego. Film — zrealizowany z ogromnym rozmachem i niemal operową ekspresją — staje się traktatem o tym, co dzieje się z duszą człowieka, który odrzuca ideały. U Wajdy nie ma łatwego podziału na dobrych i złych. Nie ma świętych i diabłów. Są tylko ci, którzy ulegli logice zysku i ci, którzy zostali przez nią zmiażdżeni. Nawet Karol Borowiecki, który w pierwszych scenach budzi sympatię, szybko przeistacza się w kogoś, kogo nie sposób już lubić. Chciwość, zdaje się mówić ten film, to nie przypadłość, to diagnoza. Diagnoza świata, który nie zna transcendencji. Świata, w którym religia została wyparta przez mechanikę, sztuka przez księgowość, miłość przez kontrakt. Chciwość to objawienie kim naprawdę możemy się stać, kiedy nikt nas nie obserwuje. Kiedy nikt nie rozlicza nas z sumienia. Kiedy zostajemy sam na sam ze sobą. Chciwość nie manifestuje się tylko w wymiarze indywidualnym, jednostkowym. Jeśli gdzieś trwa wojna, trzeba pytać przede wszystkim na konta bankowe którego z państw na świecie wpływają w związku z nią największe zyski. Poznamy tak jej sprawcę.
Ziemia Obiecana w ujęciu Wajdy nie jest Edenem. To bardziej Sodoma. Albo Babilon. Miejsce pełne hałasu, pożądania, walki o wpływy i rozkładu. W tle fabuły przewijają się sceny niemal apokaliptyczne — płonące hale, wyzyskiwane kobiety, robotnicy umierający w szwalniach. I pytanie, czy tam gdzie zaczyna się rachunek ekonomiczny musi kończy się człowieczeństwo? I czy chciwość niszczy człowieka, czy go po prostu ujawnia? Czy w świecie bez etycznych granic, bez Boga, bez transcendencji, chciwość nie jest logiczną konsekwencją ludzkiej natury? Wajda nie mówi nam, że chciwość jest zła, mówi coś znacznie gorszego – że chciwość jest naturalna, że może jest właśnie naszą prawdziwą twarzą, że wszystko inne to maska. Chciwość nie jest tutaj grzechem, lecz prawem natury. Mechanizm zysku działa jak grawitacja: bezlitośnie, logicznie, bez reszty. Chciwość potrzebuje nędzy, by się karmić. I odwrotnie – nędza karmi się chciwą nadzieją, że kiedyś też stanie się bogata. Film pokazuje to, co w człowieku najgłębiej ukryte – jego zgodę na zło, jeśli tylko jest to opłacalne. To nie opowieść o tym, że człowiek może się zepsuć. To opowieść o tym, że człowiek z natury jest zepsuty.
W ostatnich scenach Borowiecki patrzy w przyszłość – zimno, spokojnie, bezlitośnie. Ale jego spojrzenie nie jest triumfem. To spojrzenie człowieka, który wie, że nie ma już odwrotu. Ten świat nie runął. On trwa. „Ziemia obiecana” nie jest tylko obrazem przeszłości – to również diagnoza teraźniejszości. Karol Borowiecki żyje dziś pod innym nazwiskiem, w innym garniturze, z innymi kartami kredytowymi.
A jednak trzeba zadać sobie pytanie: czy chciwość, mimo swojej moralnej odrazy, nie jest również motorem historii? Nie przypadkiem ci sami, którzy wyzyskują, często też odkrywają, budują, tworzą nowe światy. Czyż nie jest tak, że człowiek jest istotą pełną sprzeczności, napędzaną również siłami ciemnymi, ale często skutkującymi dobrem. Gdyby nie to gorączkowe pragnienie „więcej” – więcej ziemi, więcej wiedzy, więcej mocy – czy opuścilibyśmy kiedykolwiek jaskinie? Czy nie bylibyśmy nadal miłymi neandertalczykami, żyjącymi w równowadze z otoczeniem, może nawet szczęśliwymi, ale niezdolnymi do stworzenia cywilizacji? Ich czas na Ziemi trwał dłużej niż nasz, ale to my zmieniliśmy świat. Może właśnie dlatego, że nam ludziom zawsze czegoś brakowało – że nigdy nie mieliśmy dość.