Paul Thomas Anderson / USA / 2017
Gdy nie udało się dorosnąć
Ten film wydaje się z początku historią o perfekcyjnym krawcu-artyście i o miłosnej intrydze. Ale „Nić widmo” Paula Thomasa Andersona to opowieść o infantylizmie i emocjonalnym uzależnieniu, których przyczyną jest niedojrzała więź z matką. Bohaterem jest Reynolds Woodcock, (w tej roli znakomity Daniel Day-Lewis) wybitny krawiec o nienagannym wyglądzie i manierach. Wzorem tej postaci był hiszpański projektant mody Cristobal Balenciaga. Działa on według ścisłych reguł dążąc do perfekcji nie z potrzeby estetyki, lecz z lęku. Za elegancją starszego mężczyzny, dumą i schematycznym porządkiem kryje się chłopiec, który nigdy nie oddzielił się od matczynego wpływu. To właśnie ta trwająca relacja, ukryta pod powierzchnią sukcesu, stanowi tytułową „nić widmo”. Infantylna, głęboko ukryta, nigdy nie przecięta, nigdy nie przeklęta. Reynolds pracuje w ciszy we własnym, prestiżowym londyńskim domu mody, szyjąc wyjątkowe suknie dla elity społecznej miasta. Żyje w rytmie, którego nie wolno naruszyć – śniadania bez słów, praca bez zakłóceń, posiłki według ścisłych zasad. Wszystko poza tym, co zaplanowane, staje się wrogiem. Ale ta sztywność jest formą ucieczki – Reynolds nie żyje, on unika. Jego perfekcjonizm w dążeniu do piękna, to sposób na kontrolowanie lęku. Każdy, kto próbuje naruszyć jego rytuały, natychmiast zostaje usunięty z kręgu jego pracowników i znajomych.
Pewnego dnia spotyka Almę (gra ją Vicky Krieps), kelnerkę, która już przy pierwszym spotkaniu rozumie, że ma do czynienia z człowiekiem ukrywającym niedojrzałość i dziecięce pragnienia. Po posiłku, który mu przyniosła, przekazuje kartkę z krótkim dopiskiem: „dla głodnego chłopca, mam na imię Alma.” Natychmiast i bez zastanowienia przyjmuje jego zaproszenie na kolację, w trakcie której mówi mu jak bardzo jest przystojny. Nie dowiemy się skąd u tak młodej, ubogiej dziewczyny tyle śmiałości i pewności siebie w stosunku do mężczyzny, który przyjaźni się z hrabinami i księżniczkami.
Alma wie, że Reynolds nie dojrzał emocjonalnie – uwięziony w przeszłości, w relacji z nieżyjącą już matką, która nadal panuje nad jego światem. To nie jej duch nawiedza jego umysł – to głęboko zinternalizowana więź, która nigdy nie stała się relacją dorosłego mężczyzny ze swoją matka. Reynolds nosi zaszyty w marynarce pukiel jej włosów, bo chce „żeby zawsze była przy mnie”. Wierzy, że zmarli czuwają nad żywymi. Wierzy, że matka go widzi, choć czasem w jakimś przebłysku stwierdza: „ W tym domu czuć cichy powiew śmierci, nie podoba mi się jej zapach”. Ale nie chodzi o duchy, chodzi o emocjonalny stan, w którym jego decyzje są podporządkowane wyobrażeniu jak może widzieć i oceniać to matka. Dlatego Reynolds nie znosi, gdy ktoś zakłóca jego rytuały. Każda próba ingerencji w nie, traktowana jest jak atak. Gdy Alma podaje mu szparagi usmażone na maśle, a nie na oliwie, tak jak on lubi, mówi z wyższością: „Podziwiam własną galanterię i fakt, że je w ogóle jem”. To nie kokieteria. To pycha, która jest zbroją. Zbroją, którą tworzą również perfekcjonizm i elegancja.
Alma to dostrzega. I rozumie, że jego dusza jest tak ukryta, że bez zdjęcia tej zbroi nie sposób się do niego zbliżyć. Dokonać tego można tylko wtedy, gdyby choć przez chwilę stracił kontrolę. Alma nie czeka jednak, aż Reynolds się zmieni. Wie, że to niemożliwe. Zamiast tego stwarza warunki, w których możliwa jest chwilowa przemiana. Doprowadza go do stanu choroby – trując grzybami – w której jego ciało słabnie, słabną też mechanizmy obronne. Wtedy Alma wreszcie może budować między nimi bliskość, którą on na co dzień odrzuca. Nie chodzi tu o manipulację. Raczej o zrozumienie, że Reynolds dopóki czuje się silny, ze strachu nie pozwoli sobie na jakąkolwiek troskliwość. Właśnie dlatego Alma sięga po truciznę. Grzyby, które mu podaje, nie mają go zabić, lecz osłabić. W stanie całkowitej bezsilności Reynolds staje się wreszcie otwarty na opiekę i uświadamia sobie jak bardzo jej pragnie. I choć Alma robi to ukradkiem, to on rozumie, co się wydarzyło. I godzi się na to ponownie. To moment kluczowy. Reynolds, świadomie, przyzwala na kolejne zatrucie. Bo wie, że tylko w stanie choroby może przeżyć bliskość, której nie zaznał w dzieciństwie. Zrzucić osłonę i być bezradnym jak dziecko, które doświadcza opieki, czułości i miłości. I tylko w takim stanie dopuszcza Almę do siebie. To cena, ale akceptowalna, bo dostaje coś, czego tak naprawdę pragnie: emocjonalne ukojenie.
Nie znaczy to jednak, że film opowiada o dojrzałej przemianie. Przeciwnie. To historia funkcjonowania dwóch osób w układzie, który może jest skuteczny, ale nie jest zdrowy. Alma nie „uzdrawia” Reynoldsa. Ona po prostu rozpoznaje i tworzy warunki, na jakich możliwe jest bycie razem. Ich relacja nie jest klasyczna. Nie opiera się na równowadze, lecz na swoistym rytuale emocjonalnego zatrucia i opieki. Reynolds pragnie chorować by przyjmować miłość jakiej potrzebuje jego dziecięcość. A Alma – gotowa jest na tę grę.
Czy to miłość? Trudno orzec. Na pewno nie w klasycznym sensie. Bo choć wydaje się że Alma ofiarowuje czułość i troskę, trudno zignorować inne motywy. Jest kelnerką. Córką emigranta z Europy Wschodniej. Pochodzi z innego świata – niższego społecznie, uboższego, mniej wyrafinowanego. Wkracza w życie człowieka o statusie, którego sama nigdy by nie osiągnęła. Można zapytać czy jej działaniom nie towarzyszy także chłodna kalkulacja? Czy ta pozorna opiekuńczość nie jest w istocie strategią przetrwania?
Warto przyjrzeć się jej spojrzeniom, jej milczeniu. W scenach, gdy Reynolds słabnie, w oczach Almy nie ma ani wyższości, triumfu ani lęku. Przeciwnie — widać czułość oraz troskę i jakby bezinteresowne. Przejęcie kontroli nad jego ciałem jest zarazem przejęciem kontroli nad jego życiem. Może to jedyny sposób, by zdobyć miejsce w świecie, który w innym przypadku by ją odrzucił? Jednak nawet jeśli Alma działa z wyrachowaniem, nie sposób odmówić tej relacji autentyczności. Bo choć ich relacja jest osobliwa, jej skutki są realne. Reynolds dzięki niej doświadcza emocjonalnej bliskości, której nie znał. Decyduje się na małżeństwo, które wcześniej kategorycznie wykluczał. Alma dzięki niemu osiąga wysoką pozycję społeczną. Ich związek jest układem, ale takim, na który obie strony się godzą, w pełni świadomie. I w tym tkwi siła filmu – nie w idealizacji, lecz w pokazaniu, że czasem więź opiera się nie tylko na uczuciach, ale na równowadze potrzeb.
To nie jest film o uzdrowieniu. To film o kompromisie. O tym, że niektórzy ludzie nie potrafią żyć inaczej niż w pewnym układzie. Że ich tęsknota jest chora. Że miłość nie jest triumfem czystego uczucia, lecz walką z własnym cieniem. I że czasem lepiej być słabym w ramionach drugiego, niż silnym w samotności. I że czasem ktoś obok zgadza się w tej chorobie uczestniczyć – nie z poświęcenia, lecz z rozpoznania, że to jedyny możliwy sposób, by być razem. Anderson pokazuje, że prawdziwa zależność nie zawsze jest romantyczna. Czasem jest po prostu konieczna. Być może związek Woodcocka i Almy nie jest wyrazem uczucia, lecz wzajemnego rozpoznania, że żadne z nich nie przetrwa samotnie. Że w świecie chłodu, rytuałów i perfekcji tylko cierpienie i słabość mogą być drzwiami do bliskości. I że czasem lepiej być w układzie, który nie jest zdrowy, ale daje coś, co choć ułomne – jest prawdziwe.
I że może to także jest miłość.
„Nić widmo” nie daje nam postaci wzorcowych, relacji idealnych ani przemian ocalających. Za to pokazuje zaskakującą prawdę – w sytuacji skrajnej niedojrzałości można stworzyć więź. Nie doskonałą. Nie zdrową. Ale realną. A czasem to wystarczy. Znamienne i pełne nadziei są słowa Almy w jednej z ostatnich scen: „Miłość powoduje, że życie przestaje być zagadką”.