Deszcz zamknął ogród.
Otula szeptaniem.
Moi dziadkowie i pradziadkowie
patrzą spokojnie
ze ściany wiejskiego dworku,
jak mój wnuk rysuje dom.
…
Deszcz zamknął ogród.
Otula szeptaniem.
Moi dziadkowie i pradziadkowie
patrzą spokojnie
ze ściany wiejskiego dworku,
jak mój wnuk rysuje dom.
Nie zdemaskuję już Tajemnicy Świata.
Zbyt dużo czasu upłynęło.
Bez przebłysku.
Euforii wglądu.
Tylko mgła.
Obojętnie znikają obojętni ludzie.
Byli. Nie ma.
I nic nie szkodzi.
Nie otwiera się niebo.
Nie przychodzi Białopióry ze słowami:
„Nie lękaj się”.
Nie przychodzi, ale ja się nie lękam.
Jestem zmęczony.
Są jednak rzeczy dobre:
wiejski chleb z białym serem,
zdziwienie ludzi,
głębia oczu psa,
La Follia Vivaldiego
(zwłaszcza, gdy tańczą do niej Robin Gilbert i Carlos Fittante),
nocny zapach cedru,
jej uśmiech,
rum Barcelo Imperial,
widok ze szczytu Tarnicy …
No to dziękuję.…
Właśnie się dowiedziałem,
że już leżysz.
Pod głuchym kamieniem.
I to niedaleko, gdzie i ja będę leżał.
Chyba o jakieś sześćdziesiąt metrów.
I to stało się już dawno.
Czemu już? Czemu dawno?
Niby wiadomo, że… Ale ten nagły cierń
zaskoczenia otwiera samotną przestrzeń.
Horyzont utraty. Jakoś kaleczy.
Potrzebny jest wdech głęboki.
Nie widziałem Cię czterdzieści pięć lat. Jakiej więc utraty?
Czego? Skąd odczucie bliskości pustki?
Skurczu krtani?
Niesprawiedliwości? Złości?
Okrucieństwa otchłani?
Bo to jest jak kradzież zuchwała.
A co kiedyś było,
to nie nasyciło.
Ciemność twoich oczu
moją ciemność spotkała.
Jabłonie nad nami kwitły biało
i może mogliśmy paść na kolana,
ale się gorzko przerwało.…
Podobno zawsze można się obudzić
jak ptak wznoszący,
jak kamień pijący wodę.
Ta myśl uchyla się,
pokazuje niechętnie.
Chciałbym szeptać: ”Przyjdź”.
Czy można obudzić się będąc śnionym?
Zobaczyć leśną duszę (swoją),
Królestwo w tym kolorze,
jak było powiedziane?
Punkt środkowy
mniejszy od cząstki protonu?
I jeszcze czym jest światło?
Ciało symetryczne sferycznie czyli
kula obejmująca czule wszystko?
Albo płonący czerwony parasol?
Poranek, który rozmawia sam ze sobą?
Tak słyszałem.
Tak mówili.
Oni.
Może tak jest.
Oby.…
Alkohol może być
jak pluszowy miś,
przytulający tych,
co nie zostali przytuleni,
ale też jak trawa,
powoli i nieodwołalnie
przerastająca i unieruchamiająca
drzewo, które przewróciło się
na skraju łąki.…
Tam trudno zauważyć to,
co może być widoczne na pierwszy rzut oka.
Jest jak zasłona, która wisi w zamkniętym, zakurzonym teatrze.
Odcina ołowiem paniki wewnętrzne spojrzenie.
Odpowiedzialność staje się jednak medytacją odkrywcy,
byciem świadkiem siebie,
wędrowaniem wśród gier i win niepojętej podświadomości,
doświadczaniem świtu jej oceanu, grozy jej nieskończoności.
Bo może jesteśmy ostrymi kwiatami?
Bo może oddychamy ciemnością, a jest w nas niebieskie?
Bo może jesteśmy zamkniętymi w sobie drzewami, które schodzą ze zbocza
i muskularnymi korzeniami zanurzają się w cichym, nieruchomym morzu?
Bo może rany zawsze odpowiadają
naszym upragnionym ciosom?
Te przeczucia są jak ciężki, zimny miecz
wślizgujący się nagle do mojego łóżka.…
Zobaczyć, że błękit jest światem,
jest tym samym, co zobaczyć, że świat jest błękitem.
I drży zakrzywieniami.
To przeczucie wywołuje zimny dreszcz, od którego jeżą się włosy.
Któż jednak może wiedzieć, jak jest dokładnie,
choć błękit myśli nasze myśli.
Wszyscy nasłuchujemy głosu,
a on milczy… milczy… milczy…
bo nie ma przecież ust, ale ma w śnieniu upodobanie.
I ty też jesteś jego maleńkim snem.
To właśnie przeciwstawił pustce:
pianę kwantową drżeń
widzianych jako przedmioty i osoby zwierzęce.
Niektóre pobożne.
Świat wokół jest błękitnymi kroplami snu.
Cicho, bardzo cicho pączkują tutaj
jako słone mastyło, rododendron von Oheimb Woislowitz ,
muchy, ciernie w głowie, księżyc, złość kota,
wichry barw i wszystko inne.…
Na tych niezmierzonych Łąkach
znowu o – p u s t o – s z a ł e m.
Ta Złudna Prządka
co w głowie mi przędzie
linię raz prostą, a zazwyczaj krzywą,
przerywa ją często na manowcach.
Zostaję wtedy ze złością tupiącą
i gdyby nie ona, to zaśpiewałbym dzisiaj
jakim upadkiem może być pragnienie
i o mężczyźnie, który gdy wygrzebał się z ziemi
(wyślizgnął z tłustej gliny)
próbował obmyć mlekiem
swoje nagie ciało z błota.
Jego uśmiech, jego oczy mówiły,
że już przed niczym się nie cofnie,
zanim ziemia znowu dosięgnie
jego ust.…
moim synom
Mężczyźni, którzy jesteśmy mężczyznami,
wiemy, że czerwień jest słodka, gorzka żółć a biel słona.
Płyniemy pragnieniem, prosto lub okrężnie,
mając w oczach pamięć celu.
Wiosła świadomości budzą moc i odpowiedzialność
za spełnienie wszystkiego co wydarza się wokół:
chłód, burze, zdradę i za to czego nie ujrzymy już nigdy.
Nie pytamy o pozwolenie.
Nie przeszkadza nam ziarnko grochu.
Pamiętamy wskazówkę Philipa lorda Chesterfielda:
„ Wszystko, co w ogóle warto robić, warto robić porządnie.”
I zalecenie generała Georga Pattona:
„ Dobry plan konsekwentnie wykonany dzisiaj,
jest lepszy, niż idealny plan wykonany jutro.”
W otwartej ciemności wypełniamy się światłem,
choć pięści i gwałtowność serca
mamy gotowe do bitwy.…
Sekretna religia
człowieka samotnej pustyni to
czytanie labiryntu milczących oczu katastrofy,
która stale nadciąga,
to poszukiwanie zaklęcia dającego schronienie,
ognia w wodzie,
dotyku nocy.
On poi sobą pustkę,
wdycha deszczowy zapach róż,
słucha, ale pyta, o czym zapomnieliśmy
i po co są dźwięki, których nikt nie słyszy.
Skupiony jak Święty Hieronim wyjmujący drzazgę z łapy lwa.
Niech chmurę jego oddechu uniosą wróble,
by wymościć gniazda.…
Zawsze tak się dzieje, zawsze.
Nagle się pojawiają.
Czasem w wielkich, czarnych kapeluszach,
czasem w wielkich, czarnych samochodach,
ale zawsze czarnych.
Wyniosłe brwi, uśmiechy, w których nie ma radości,
tylko ta czerń.
Za białymi zębami.
Zuchwale sterczą ich palce, które wskazują.
I ta pycha białych kołnierzy.
W rękawach trzymają pakty i kwity.
Niepostrzeżenie wloką na swoich ramionach noc.
Ich spojrzenie zamienia ziemię pod stopami
w kleistą smołę, a powietrze staje się gęste jak kisiel.
Robi się coraz ciaśniej.
O ucieczce nie ma mowy.
I wtedy budzi mnie
mój krzyk,
ale przecież i tu
unoszą się ponad nami.…
Codziennie nie mogę doczekać się snu.
Wełniane ramiona nocy kołyszą objęciem.
Na horyzoncie punktualne, dalekie
dudnienie pociągu.
Przestrzeń między Miastem Ludzi a Wewnętrznym Miastem
wypełnia się nieruchomym ciepłem powietrza
i zapachem koca z alpaki.
Cichnie saksofon Scotta Hamiltona
a w ustach wciąż mam smak kandyzowanego imbiru.
Spośród wszystkich, których spotykam,
tylko noc jako jedyna mnie nie opuszcza,
choć nie jest godna zaufania,
podobnie jak On, który nawet jeśli istnieje,
też nie zasługuje na zaufanie –
do momentu, aż ja zaufam sobie – całkowicie –
i wtedy staję się – zasypiając –
najpotężniejszym z ludzi.…
