Nie inaczej było niecałe półtora wieku wcześniej. Szacuje się, że w 1785 roku dochody państwa w przeliczeniu na głowę mieszkańca wyniosły w krajach naszego regionu (we wszystkich podstawą gospodarki było rolnictwo): w Rosji i w Prusach 6 szylingów, na Węgrzech 12, w Czechach i Morawach 14, w Polsce zaś 1 (słownie: jeden) szyling. Mimo tak niezwykle niskiego obciążenia podatkowego pobór danin wprowadzonych w celu stworzenia 100-tysięcznej armii po uchwaleniu Konstytucji 3 maja przebiegał opornie i tym sposobem w 1792 roku, gdy przyszło odpierać napaść wojsk carycy Katarzyny, Rzeczpospolita Obojga Narodów zdołała wystawić tylko niecałe 70 tysięcy żołnierzy, w dodatku słabo wyszkolonych. Czy maksyma Santayany nadal ma zastosowanie w wypadku naszego państwa?
Troska o przyszłość kraju przebija z każdej strony niniejszej publikacji. Tym, którym wydaje się, że jest to przejaw nadmiernego kasandryzmu, przypomnijmy, że żadnemu posłowi i senatorowi głosującemu za przyjęciem Konstytucji 3 maja nie przychodziło do głowy, że Rzeczpospolita Obojga Narodów nie dotrwa nawet do piątej rocznicy jej uchwalenia. Podobnie, gdy prezydent Ignacy Mościcki w sierpniu 1938 roku przyjmował podarek od Hermanna Göringa (luksusowy samochód marki Mercedes Benz przeznaczony do polowań), na pewno przez myśl mu nie przeszło, że niemal dokładnie rok później lotnictwo dowodzone przez darczyńcę będzie bezlitośnie bombardować jego ojczyznę.
Albowiem w polityce światowej nie królują imponderabilia, tylko interes narodowy. Krzysztof Budziakowski w pełni dostrzega ten fakt, piętnuje nadmierne przywiązanie do tych pierwszych i zaleca stosowanie się do tego drugiego. Jednocześnie Autor postuluje zwrócenie się ku nadrzędnym wartościom, duchowemu doskonaleniu się, odrzucaniu pokus. Nie ma w tym żadnej sprzeczności, albowiem kierowanie się interesem narodowym (czy w wypadku komunizmu – interesem klasowym), który nie jest osadzony w wartościach opartych na obiektywnej prawdzie, jest równoznaczne z wejściem na równię pochyłą – na jej końcu zaś jest ludobójstwo, czego namacalnymi przykładami były Holocaust, czystki stalinowskie i chińska rewolucja kulturalna. W Stanach Zjednoczonych każdy polityk odmienia termin „interes narodowy” przez wszystkie możliwe przypadki, ale wszyscy rozumieją to określenie właśnie w kontekście takich wartości jak demokracja, poszanowanie prawa czy swobody obywatelskie.
Dla chrześcijan wiara nie może być oderwana od rozumu (Jan Paweł II, Fides et ratio). Otaczający nas świat jest bardzo niedoskonały i naszym obowiązkiem jest stwierdzenie tej oczywistości i działanie zgodne z tą konstatacją. Już Rzymianie mawiali: homo hominis lupus est. Jezus, posyłając apostołów w świat, powiedział im: „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie!” (Mt 10,16).
Dbałość o interes narodowy to jest właśnie przejaw roztropności, jej brak zaś przejawia się w oczekiwaniu, że świat sam z siebie uzna nasze zasługi i z własnej i nieprzymuszonej woli da nam to, co nam się słusznie (jak uważamy, bywa – że subiektywnie) należy. Jednocześnie właściwie pojęta obrona interesu narodowego nie może oznaczać nikczemnego podstępu, wymaga trzymania się wartości, na których oparta jest cywilizacja chrześcijańska, owej „nieskazitelności gołębiej”. Ilu Polaków ma tę maksymę wrytą w pamięć? Czyż nie jest całkowicie słuszna uwaga wyrażona przez Autora, że to, „co miało wnikać i przekształcać [chrzest – K.D.], spłynęło po nas. Ciała mamy polane, dusze nieumyte” (My polani). Daleko jest nam do narodu, który „przetrawił” Pismo Święte i w codziennym życiu, w polityce, trzyma się zawartych w nim napomnień.
Za Krzysztofem Budziakowskim na tych stronach przypominamy naszą tragiczną przeszłość, bo wbrew opinii swego czasu wyrażonej przez Francisa Fukuyamę historia nie tylko nie zakończyła swego biegu, ale wręcz przeciwnie – przyspieszyła. Stąd też przed nami stoją zarówno zagrożenia, jak i możliwości. Aby odeprzeć zagrożenia i wykorzystać nadarzające się okazje, Polska musi być mocna gospodarczo, politycznie i wojskowo. Niestety ostatnie trzydzieści lat jasno wykazało, że polskie elity są niezdolne do wypracowania długofalowej strategii rozwoju kraju.
Żeby Polska w pełni wykorzystała drzemiące w niej możliwości, trzeba nam wielu „Budziakowskich” – ludzi zdolnych do długotrwałego wysiłku, dbających o dobro całego narodu. Polaków świadomych tego, że hasło „pierwszy milion trzeba ukraść” stanowi nie tylko hańbę narodową i jaskrawe zaprzeczenie naszej chrześcijańskiej tradycji, ale jest też strategią prowadzącą do narodowej zguby, ponieważ okrada się współrodaków. Autor całym swoim życiem daje przykład tego, że rozważną, wytrwałą pracą da się wiele osiągnąć, nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach.
Krzysztof Budziakowski w latach 1980–1989, czyli w warunkach stanu wojennego i komunistycznej opresji, zdołał wydać w tak zwanym drugim obiegu (czyli w świetle ówczesnego prawa nielegalnie) kilkadziesiąt książek i czasopism, a także drukował polską edycję „Zeszytów Historycznych” Instytutu Literackiego w Paryżu. Ten niezwykły wyczyn był możliwy dzięki temu, że Autor unikał patetycznych gestów, zachowywał ostrożność, bo jak sam przyznaje, „bohaterstwem” (w sensie stawiania zbrojnego oporu) nigdy nie był zainteresowany (Byłem podziemnym wydawcą). On po prostu „robił swoje” i tym sposobem stał się jednym z bezimiennych bohaterów, którzy walnie przyczynili się do upadku supermocarstwa, jakim były Sowiety.
Po zmianach zapoczątkowanych wyborami do „kontraktowego” Sejmu w 1989 roku Krzysztof Budziakowski założył własną firmę, którą po dziś dzień kieruje. Jako przedsiębiorca odniósł sukces. Niemniej cały czas pozostaje wierny ideałowi służenia współrodakom, tym razem jako inicjator i czołowy sponsor szeregu akcji dobroczynnych, takich jak na przykład „Dom od Serca” (pomoc w odbudowie domów zniszczonych przez powodzie), medal „Niezłomnym w Słowie” (członek kapituły) i „Kino Odkrywców Historii” (program oświatowy dla młodzieży), a w szczególności Fundacji im. Zygmunta Starego (fundator i prezes).
Krzysztof Budziakowski patrzy w naszą przeszłość i nie zauważa jakiegoś fatum, złowieszczego przeznaczenia, które powoduje nieustanne narodowe tragedie. Ideę Polski jako „Chrystusa narodów” uważa za herezję i czas najwyższy, aby jej odrzucenie zostało nad Wisłą powszechnie uznane za słuszne. Stwierdzenia, że „przekonanie, że nie pracą i rozumnym wysiłkiem, lecz cierpieniem i ofiarą uzyskamy wyzwolenie oraz należny nam, w naszym mniemaniu, poziom życia”, stanowi „grupowe, grzeszne podszywanie się pod Jezusa Chrystusa”, a także, że „bycie ofiarą staje się jednocześnie wygodnym pretekstem umożliwiającym zupełnie nieprawdopodobne lenistwo ludziom, którzy skądinąd niewątpliwie pragną być polskimi patriotami” (Krytyka terapii duszy polskiej) – powinny znajdować się na pierwszych stronach podręczników do wiedzy o społeczeństwie.
Winę za obecny, pożałowania godny stan Polski Autor składa na karb „skryptu” przekazywanego nam w dzieciństwie, który to skrypt drzemie w polskiej podświadomości, a także tylko ograniczonej, płytkiej chrystianizacji kraju. Niniejszy zbiór esejów przedstawia szereg recept wyjścia z pułapek, które zastawia na Polskę nasza przeszłość. Zawarte w nich przemyślenia winny wywołać głęboką refleksję nad stanem ducha i umysłu Polaków i pomóc nam wyzwolić się z okowów przeszłości.
Krzysztof Budziakowski nie waha się przed stawianiem ostrych tez, ale wbrew temu, co dziś jest tak modne, nie mówi „mocno”. Jak przystało na filozofa, zajmuje się ideami i jak ognia unika argumentów ad hominem. Autor wznosi się ponad jałowe spory wylewające się ze stron wielu gazet i portalów internetowych, płynące z programów radiowych i telewizyjnych. Lektura jego wypowiedzi stanowi skuteczną odtrutkę wobec potępieńczych swarów, które od pokoleń stanowią przeszkodę na drodze do odrodzenia się prężnego i silnego polskiego państwa, takiego, jakie na przykład istniało w dobie pierwszych Piastów, o czym Autor nam przypomina (My polani).
Pisarstwo Krzysztofa Budziakowskiego zasługuje na najwyższe uznanie. Nie ma w nim śladu bicia się w piersi za niepopełnione zbrodnie ani defetyzmu, że nigdy niczego dobrego nie osiągnęliśmy i jedynym ratunkiem przed stojącymi przed nami kłopotami jest wtopienie się w bliżej nieokreśloną „europejskość”, ani taniej tromtadracji, że drugiego takiego narodu ze świecą szukać na całym świecie. Jego oceny są wyraziste, niemniej wyważone i w pełni uzasadnione, co jeszcze raz należy podkreślić.
Ten zbiór esejów stanowi kolejny wysiłek Autora w ramach jego prywatnego programu mającego na celu uzyskanie przez Polskę jak najdalej idącej suwerenności. Nie sposób nie zgodzić się z przedstawioną przez niego diagnozą – potrzebne jest głębokie przewartościowanie sposobu myślenia i działania Polaków. Miejmy nadzieję, że tezy zawarte w załączonych esejach staną się przedmiotem szerokiej dyskusji i będą stanowić milowy krok w procesie wyrywania się Polaków z tego „chocholego tańca”, w którym jesteśmy pogrążeni od trzech stuleci.
Recenzja opublikowana jako wstęp do ksiązki „My, polani i inne szkice”